Wołanie o pomoc

5/5 - (1 vote)

A. E. W. Mason „Tajemnica Willi Róż” – część II

W poniedziałek wieczór Ricardo widział Celię i Wether­milla razem. We wtorek spotkał Wethermilla w salach gry i zamienił z nim parę słów.

Wethermill nie grał tej nocy i około 10-tej godziny razem opuścili kasyno.

— W jakim kierunku pan idziesz? — spytał Wethermilla.

— W górę, do hotelu Majestic.

— Idziemy więc razem, bo i ja tam mieszkam.

Obaj weszli w stromą ulicę. Ricardo ginął z ciekawości i pragnął zadać kilka pytań, odnoszących się do znajomej Wethermiitlla z poprzedniego wieczoru, lecz dyskrecja nie pozwa­lała mu na to. Rozmawiali kilka sekund w hallu hotelowym o obojętnych rzeczach i rozstali się. Ricardo nie spodziewał się nawet, że nazajutrz rano wśród tragicznych okoliczności dowie się czegoś więcej o Celi. Kończył się właśnie ubierać, gdy Wethermill wpadł do jego ubieralni. Ricardo był obu­rzony, zapomniał nawet o swej ciekawości. Tego rodzaju wtargnięcie było niesłychaną obrazą jego regularnego trybu życia. Jego ranna toaleta była pewnego rodzaju misterium. Przerywać ją było niemal świętokradztwem. Gdzie był jego lokaj, gdzie był ten przeklęty Karol, który powinien pilnować wejścia w tym czasie, jak strażnik kaplicy.

— Mogę pana przyjąć najwcześniej za pół godziny — po­wiedział surowo Ricardo, nie odwracając się od lustra.

Ale Wethermill był bez tchu i drżał cały z irytacji.

— Nie mogę czekać — zawołał z namiętną prośbą w glo­sie. — Muszę się .z panem widzieć natychmiast, pan musisz mi móc, panie Ricardo, musisz mnie zaraz wysłuchać!

Ricardo żywo się obrócił. W pierwszej chwili myślał, że chodzi tu o pomoc, o którą tak często gracze w Aix nagabują swoich znajomych. Poznał jednak, że się myli, ujrzawszy twarz Wethermilla i usłyszawszy rozpacz, która brzmiała w jego głosie. W jednej chwili znikła sztuczna oziębłość Ricarda.

— Cóż takiego się stało? — zapytał.

— Coś strasznego — i drżącą ręką Wethermill podał mu gazetę. — Przeczytaj pan.

Było to nadzwyczajne wydanie porannej gazety lokalnej.

—Wykrzykują to już na wszystkich ulicach, przeczytaj pan.

Na pierwszej stronie rzuca się w oczy wiadomość wielkimi literami:

„Wczorajszej nocy zostało dokonane morder­stwo w willi Róż, położonej na drodze do jeziora Bourget. Panią Camillę Dauvray, starszą bogatą kobietę, znaną w Aix, która rok rocznie zamiesz­kiwała w lecie tę willę, znaleziono na podłodze sa­lonu nieżywą. Została w brutalny sposób uduszo­ną. Jej pokojową. Helenę Vauquier znaleziono na górze w jej pokoiku zachloroformowaną, z ręka­mi zawiązanymi na plecach. Do chwili wydania numeru nie odzyskała przytomności, lecz doktor Peytain czuwa nad nią i spodziewa się. że wkrót­ce stan jej o tyle się polepszy, że swoim zezna­niem rzuci niewątpliwie jakieś światło na tę ciemną sprawę. Policja trzyma w tajemnicy szcze­góły dotychczasowego śledztwa. Podajemy je­dnak to, co dotychczas bezsprzecznie ustalono.

Morderstwo zostało wykryte o dwunastej w no­cy przez policjanta Perrichet, któremu się należy pochwała za inteligentne przeprowadzenie wstępnego śledztwa. Widocznym jest, że mordercy zostali wpuszczeni przez kogoś z mieszkańców willi, gdyż nie zauważono jakichkolwiek znaków włamania na drzwiach i oknach. Znikło też auto pani Dauvray, a wraz z nim młoda Angielka, która przyjechała do Aix, jako jej towarzyszka. Motywy zbrodni same się narzucają. Zniknięcie klejnotów i nieład w domu wskazuje na to, że skrupulatnie przeszukiwano każda skrytkę, aby wyłowić to, o co zbrodniarzom chodziło. Spo­dziewamy się, że listy gończe zostaną natychmiast wysłane za ta młoda Angielka i jest nadzieja, że mieszkańcy Aix będą oczyszczeni z podejrzenia współudziału w tak okrutnej i potwornej zbrodni”.

Ricardo przeczytał ustęp ten ze wzrastającym przeraże­niem i położył gazetę na toalecie.

— To podłość! — zawołał Wethermill namiętnie.

— Ta młoda Angielka, przypuszczam, to pańska przyja­ciółka miss Celja — powiedział powoli Ricardo.

Wethermill podskoczył. — Pan ją zna? — zapytał.

— Nile, lecz widziałem ją w towarzystwie pana w salach gry i słyszałem, jak pan ją wołał tern imieniem.

— Pan ją widział? — zawołał Wethermill. — No to pan może zrozumieć, jak podłym jest to podejrzenie.

Lecz Ricardo widział młodą dziewczynę i przedtem. Żywo stanął mu w oczach obraz, jak w przystępie najwyższego rozdrażnienia rzuciła się na ławkę ogrodową i jak każdy jej ruch świadczył o ogromnym zdenerwowaniu. Była młodą, piękną, miała urok świeżości, lecz, lecz… Ricardo mimo naj­lepszych chęci nie mógł obronić się przed dziwnym wrażeniem, które w jego wyobraźni przekształcało tę piękną kobietę w coraz groźniejsze widmo.

Przypomniał sobie słowa, powiedziane owego wieczoru przez jednego z obecnych: „ładna jest ta mała, szkoda, że przegrała”.

Ricardo zawiązał krawat z większą jeszcze starannością niż zwykle.

— Pani Dauvray zaś — to zapewne ta tęga kobieta, w to­warzystwie której odeszła pańska przyjaciółka?

— Tak — odpowiedział Wethermill.

Ricardo zwrócił się ku niemu:

— W czym właściwie mogę panu pomóc?

— Hanaud jest w Aix. Jest to najzdolniejszy z francuskich detektywów. Fan go zna. Pamiętam, że był u pana raz na obiedzie.”

Zwyczajem Ricardo było, że gromadził około swego stołu sławnych ludzi. Na takim właśnie zebraniu Wethermill spot­kał Hanaud‘a.

— Czy chcesz pan, bym z nim pomówił?

— Natychmiast.

— To nie jest tak proste. Mam pójść do detektywa, zaję­tego wyświetlaniem tej sprawy i mam niejako wpłynąć na niego

Wethermill przerwał mu.

— Nie, nie! — zawołał. — On nie zajmuje się tą sprawą. On spędza tu swoje wakacje. Czytałem dwa dni temu o jego przyjeździe. Była tam wzmianka, że przyjechał na odpoczy­nek. Właśnie chciałbym go nakłonić, żeby zajął się tą sprawą.”

Ta pewność siebie Wethermilla zrobią wrażenie na Ricardzie, lecz jego wspomnienia z wczorajszego wieczoru zbyt wiele mówiły przeciwko temu.

— A więc pan ma zamiar rzucić na trop tej dziewczyny najzdolniejszego detektywa Francji. Czy to jest roztropnie, panie Wethermill?”

Wethermill zerwał się z krzesła w rozpaczy.

— Więc i pan rzuca na nią to podejrzenie, pan, który ją widział? 1 pan ją obwinia, jak ta ohydna gazeta i ta głupia policja?”

— Jak policja? — zapytał ostrożnie Ricardo.

— Tak — odpowiedział Wethermill. — Jak zobaczyłem fo piśmidło, pobiegłem do willi Róż. Policja już ją zajęła. Nie chciano mnie wpuścić nawet do ogrodu. Lecz rozmawiałem z jednym z policjantów. Oni są też tego zdania, że to ona wpuściła morderców.”

Ricardo przechadzał się nerwowo po pokoju. Zatrzymał się przed Wethermillem.

— Posłuchaj pan — rzekł poważnie. — Po pierwsze widzia­łem tę dziewczynę samą, pół godziny przed waszym spot­kaniem w kasynie. Wybiegła do ogrodu, rzuciła się na ław­kę, nie mogła usiedzieć spokojnie ani chwili, była w najwyż­szym stopniu zdenerwowana. Pan zrozumie znaczenie tego. Po prostu przegrała. Po drugie, mówił, wyliczając na pal­cach – wróciła do sali gry. Pan jej zaproponował wspólny bank. Zgodziła się chętnie na to, lecz pan przegrał. Po trzecie: nieco później gdy odchodziła, a pan się jej pytał, czy będzie w kasynie nazajutrz wieczorem — miało to być wczoraj wie­czór, w noc zbrodni, — spochmurniała, zawahała się, robiła wrażenie, jak gdyby wzdrygała się przed myślą, co ją czeka następnego wieczoru i odpowiedziała: „Nie, mamy inne za­miary. Czy i teraz pan żąda, abym namówił Hanaud‘a, by zajął się tą sprawą?”

— Tak i to natychmiast — zawołał Wethermlll.

Ricardo kazał sobie podać kapelusz i laskę.

— Czy pan wie, gdzie Hanaud mieszka? — zapytał.

— Tak — odpowiedział Wethermill i poprowadził Ricarda do małego skromnego hotelu w śródmieściu. Ricardo kazał się zapowiedzieć i natychmiast poproszono ich do małego saloniku ,gdzie Hanaud siedział przy swojej rannej czekola­dzie. Był to gruby mężczyzna o szerokich ramionach z pełną i niemal że ociężałą twarzą. Wyglądał jak aktor. Wstał i szedł naprzeciw, uśmiechnięty, wyciągając obie ręce do Ricarda.

„Jak się masz, przyjacielu? Jak się cieszę że pana wi­dzę! I pan Wethermill!” zawołał, ściskając rękę młodego wynalazcy.

— Pan sobie mnie przypomina? — spytał zdziwiony Wethermill.

— To należy do mojego zawodu, — odpowiedział Hanaud z uśmiechem. — Był pan ze mną razem na jednym z przyjęć u pana Ricarda.

— Panie! — powiedział Wethermill. — Przyszedłem pro­sić pana o pomoc.

Powiedział to tonem błagalnym.

Hanaud przysunął krzesło do okna i wskazał je Wethermillowi. Ricardo również zajął miejsce.

— Mów pan — zwrócił się Hanaud do Wethermólla.

— Chodzi tu o morderstwo pani Dauvrey,

— Czy pan jest specjalnie zainteresowany tym wypad­kiem? — zapytał Hanaud zdziwiony.

— Towarzyszka pani Dauvray, owa młoda Angielka, jest moją serdeczną przyjaciółką.

Twarz Hanauda przybrała wyraz surowy. Spojrzał na nie­go gniewnie.

— Czegóż pan sobie życzy? — spytał.

— Wiem, że pan jesteś tu dla wypoczynku, mimo to bła­gam pana — głos Wethermilla drżał — błagam pana, byś pan zajął się tą sprawą. Odkryj pan prawdę i odszukaj Celję.

Hanaud oparł się o poręcz fotelu z założoncmi rękami. Nie spuszczał z oka Wethermilla, lecz gniewny wyraz twarzy powoli ustępował.

— Nie znam stosunków w Anglii. We Francji detektyw nie ma prawa zajmować się z własnego tylko zainteresowa­nia jakąś sprawą, lub też sprawę mu powierzoną porzucić. Jesteśmy tylko urzędnikami. Ta sprawa została powierzona p. Fleuriot, prokuratorowi w Aix.

— Ale gdyby mu pan zaofiarował swoją pomoc, przy­jąłby ją z wdzięcznością. A mnie tak na tern zależy! Byłbym pewny, że nie będzie się traciło czasu na błąkanie po fałszy­wych tropach.

Hanaud kiwnął głową. Spojrzał na niego z litością. .

— Czy masz pan fotografię tej młodej osoby w swoim portfelu?

Wethermill zarumienił się i, wyciągnąwszy fotografię z portfelu, podał ją Hanaud‘owi. Hanaud przypatrywał się jej uważnie.

— Czy to nowe zdjęcie? — zapytał.

— Tak, specjalnie dla mnie zrobione — powiedział Wethermill spokojnie.

— Czy dobrze trafiona?

— Bardzo.

— Jak długo pan zna pannę Celję?

Wethermill spojrzał na Hanaud nieufnie j odpowiedział:

— Dwa tygodnie.

— Przypuszczam, że pan poznał ją tu, w salach gry?

— Tak, jeden z moich przyjaciół, który ją znał jeszcze w Paryżu, przedstawił mnie jej na moją prośbę.

Hanaud zwrócił fotografię i przysunął swe krzesło do Wethermilla. Twarz jego przybrała wyraz uprzejmy. W gło­sie jego brzmiało uszanowanie.

— Panie, znam pana lepiej, niż pan przypuszcza. Nasz przyjaciel Ricardo opowiedział mi na moją prośbę pańską hi­storię. Należy pan do tych ludzi, którzy wzbudzają zaintere­sowanie. Wiem, że nie jesteś romantykiem. Lecz któż z nas nie ulega urokowi piękności? Ja sam, panie, spotkałem już kobiety, za nieskazitelność których byłbym głowę dał, a którym udowodniony został współudział w brutalnych zbro­dniach,

— Bez wątpienia — odpowiedział spokojnie Wethermill.— Ale Celja do tych kobiet nie należy.

— Nie zarzucam jej też tego, ale prokurator prosił mnie już o mój współudział, a ja mu odmówiłem. Odpowiedziałem, że jestem zwykłym burżujem na wywczasach. A jednak tru­dno jest całkiem zapomnieć o swoim zawodzie. Komisarz po­licji przyszedł do mnie i ja, oczywiście, rozmawiałem z nim trochę. Ostrzegam pana, że wypadek jest bardzo niejasny.

— Ja kto?

— Wytłumaczę to panu — odpowiedział Hanaud, przy­suwając się jeszcze bliżej. — Po pierwsze należy wziąć pod uwagę, że mordercy mieli wspólnika w willi, Ktoś musiał ich wpuścić. Niema śladu włamania. Żaden zamek nie jest oderwa­ny; niema nawet odcisków palców na futrynach. Rygle też są w porządku. Więc wychodzimy z tego założenia, że musiał być wspólnik pośród domowników.

Wethermill spochmurniał. Ricardo przysunął się do nich, pełen zainteresowania. Lecz Hanaud nie zwracał na niego uwagi.

— Rozważmy teraz, kto należał do domowników pani Dauvray, Lista nie jest długa. Pani Dauvray zwykle jadała śniadania i obiady w restauracji i jej panna służąca wystar­czała zupełnie do przyrządzania pierwszego śniadania i wie­czornej herbaty. Zastanówmy się nad każdym z domowni­ków z osobna. Po pierwsze, szofer Henryk Servettaz. Nie było go w willi wczoraj w nocy; wrócił dopiero wczesnym rankiem.

— Aha! — odezwał się Ricardo ze zrozumieniem. Wether­mill ani drgnął. Siedział nieruchomo, ze śmiertelnie bladą twa­rzą. Jego rozgorączkowane oczy utkwione były w Hanauda.

— Powoli! — mówił dalej Hanaud, nakazując ruchem ręki panu Ricardo milczenie. — Seryettaz był w Chambery u swo­ich rodziców. Pojechał tam koleją o drugiej. Był u nich przez całe popołudnie. Poszedł z nimi wieczorem do kawiarni. A co najważniejsze, Helena Vauquier, panna służąca, na zadane jej pytania mogła odpowiedzieć parę słów. Powiedziała, że Servettaz był w Chambery. Podała jego adres. Policja tamtejsza została natychmiast zawiadomiona telefonicznie i rzeczywiście Seryettaz był u siebie w domu w łóżku. Nie twierdzę, że współudział Servettaza w zbrodni jest niemożliwy. O tern przekonamy się jeszcze. Ale zdaje mi się, że to chyba jest niezaprzeczalne, że to nie on otworzył drzwi mordercom, bo wie­czorem był w Chambery, a zbrodnię odkryto już o północy. Prócz tego — drobny szczegół — nie mieszka on w samej willi, ale za garażem w ogrodzie. Prócz szofera jest jeszcze posługaczka, kobieta z Aix. Przychodzi codziennie o siódmej ramo i zostaje do siódmej lub ósmej wieczorem. Czasem zo­stawała trochę dłużej, jeżeli pokojówka była wieczorem sa­ma w domu, jest bowiem trochę bojaźliwa. Ale ostatniego wie­czoru oddaliła się przed dziewiątą. Mamy na to dowody. Zbro­dnia została popełniona dopiero później. To także jest faktem, a nie przypuszczeniem. Możemy zupełnie wykreślić z naszego śledztwa tę posługaczkę, która zresztą jest znana jako porząd­na kobieta. Zostaje więc nam już tylko służąca Helena i — tu wzruszył ramionami — panna Celia.

Hanaud sięgnął po zapałkę i zapalił papierosa.

— Zastanówmy się naprzód nad służącą, Heleną Vauquier. Jest to czterdziestoletnia normandzka chłopka. Nie są to źli ludzie, chłopi normandzcy. Chciwi, bez kwestii, ale — ogółem biorąc — bardzo porządni i uczciwi. Mamy już o niej niektóre informacje. Spójrz pan.

Wziął ze stołu kartkę papieru. Papier był złożony wzdłuż i zapisany tylko po stronie wewnętrznej.

— Mamy tu parę szczegółów. Nasz system policyjny jest nieco dokładniejszy, niż wasz angielski. Tak mi się zdaje. Helena służyła u pani Dauvrey przez siedem lat. Była już raczej zau­faną przyjaciółką, niż służącą i zważ pan jeszcze tę okolicz­ność, panie Wethermill, że w ciągu tych siedmiu lat miała chy­ba dość sposobności, żeby dopuścić się tej zbrodni, która do­piero zdarzyła się zeszłej nocy. Znaleziono ją zachloroformowaną i skrępowaną. Nie ulega wątpliwości, że była zachloroformowaną. Co do tego dr. Peytin zupełnie jest pewny. Wi­dział ją nim odzyskała przytomność. Miała gwałtowne mdło­ści przy przebudzeniu. Kilka razy znowu zapadała w omdle­nie. Teraz śpi spokojnie. Poza tym jest jeszcze panna Celja. Co do niej, nie mamy żadnych danych. Pan sam nic o niej nie wie. Zjawia się nagle w Atx, jako towarzyszka pawi Dauvrey młoda, ładna Angielka. W jaki sposób została towarzysz­ką pani Dauvrey?

Wethermill poruszył się niespokojnie na krześle. Zaczer­wienił się. Dla p. Ricarda był to od początku najbardziej zaj­mujący problem w tej sprawie. Czy teraz dostanie nań od­powiedź?

Nie wiem, — odpowiedział Wethermill z pewnym wa­haniem. Potem, jak gdyby zawstydził się tego wahania i do­dał cicho, lecz dobitnie. — Ale to muszę dodać: Wspomniał pan o kobietach, które wyglądają niewinnie, a są zbrodniarza­mi. Lecz pan z pewnością zna także kobiety nieskalane i niezepsute, żyjące w potwornym otoczeniu.

Hanaud słuchał, lecz nic przytakiwał, ani nie przeczył. Wziął drugą kartkę papieru.

– A opowiem panu teraz coś o pani Dauvrey. Nie będziemy odgrzebywać jej wczesnych dziejów. Nie są budujące i zresz­tą biedaczka już nie żyje. Zaczniemy dopiero od jej małżeń­stwa, z przed lat siedemnastu, z bogatym przemysłowcem z Nancy którego poznała w Paryżu. Przed siedmiu laty pan Dauvrey umarł, pozostawiając wdowie znaczny majątek. Miała namiętność do klejnotów, którą teraz mogła zadowolić. Zbie­rała biżuterię. Słynny naszyjnik, jakiś znany z piękności ka­mień — nie miała spokoju, nim go nie nabyła. Posiadała wielki majątek w tych drogocennościach. Biżuterię tę obnosiła tu, w Paryżu, w Monte Carlo i chełpiła się nią. Poza tym była do­broduszna i podatna obcym wpływom. Jak wiele kobiet jej sfery, była zabobonną do szaleństwa.

Nagle Ricardo podskoczył na krześle. Zabobonna! Słowo to nagle rzuciło promień światła w ciemności jego pamięci. Te­raz wiedział, co dręczyło go przez ostatnie dwa dni. Wyraźnie, aż zbyt wyraźnie pamiętał teraz, gdzie i kiedy widział Celje Harland. Powoli obraz jakiś wyrastał przed jego oczyma, jak na płycie fotograficznej w wywoływaczu, podczas gdy Hanaud mówił dalej:

— Doskonale, a więc weźmy panią Dauvrey taką, jaką jest: bogatą, wpadającą w oko, dającą się ująć nowym znajo­mościom, rozrzutną i śmiesznie zabobonną i oto mamy ofiarę każdego wyzysku. W niezliczonych wypadkach dawała się wziąć na kawał. Rzucała niejako wezwanie każdemu zbrod­niarzowi, by przyszedł i ją obrabował. Przez siedem lat Hele­na Yauouier strzegła jej i odwracała od niej poważne przykro­ści. Nagle zjawia się pańska młoda przyjaciółka i pani Dauvrey zostaje zamordowana i ograbiona.

Wethermill przymknął oczy w spazmie bólu ii twarz jego bardziej jeszcze pobladła.

– A gdyby Celja była też ofiarą? — zawołał zdławionym głosem, Hanaud spojrzał na niego ze współczuciem.

— To się okaże — .rzekł. — Lecz chciałem coś innego po­wiedzieć. Panna Celja mogła być wspólniczką tej zbrodni, ma­jąc na myśli tylko rabunek. Możliwe, że za późno odkryła, że z tą kradzieżą musiało być połączone morderstwo,

I obraz ten w coraz wyraźniejszych konturach zarysowy­wał się przed oczyma Ricarda. Drgnął, gdy Wethermill prze­mówił stanowczo:

— Mój przyjaciel Ricardo doda jeszcze parę słów do tego, co ja powiedziałem.

— Ja? zawołał Ricardo. Jakim cudem mógł Wethermill odgadnąć jego myśli?

— Tak jest. Pan widział Celię Harland na dzień przed zbrodnią.

Ricardo popatrzył na swego przyjaciela ze zdumieniem. Miał wrażenie, że Wethermill oszalał. Ody się odezwie, po­twierdzi podejrzenia policji potępiającymi i niezaprzeczalnymi faktami.

— Na dzień przed morderstwem — ciągnął dalej Wethermill — Celja Harland przegrała dużą sumę w bakarata. Ricar­do zauważył ją w ogrodzie za salą gry w ataku nerwowym. Tego samego wieczoru, lecz trochę później, widział ją znowu w moim towarzystwie i słyszał, co mówiła. Prosiłem ją, aże­by następnego wieczora przyszła znowu do kasyna, tzn. wczo­raj, w noc zbrodni. Na to ona dziwnie zmieniona odpowiedzia­ła: „Nie mogę, Jestem jutro zajęta, ale pojutrze będę pana po­trzebowała”.

Hanaud zerwał się z krzesła.

— I pan mi to mówi? — zawołał.

— Wspomniał pan poprzednio, że nie jestem romantykiem. Oczywiście, nie jestem nim. Umiem spojrzeć prawdzie w oczy.

Hanaud w osłupieniu patrzał na niego. Potem z wyrazem najwyższego uznania skinął głową.

— Wygrał pan — powiedział. — Podejmę się tej sprawy, lecz…

Twarz jego stała się nieubłagana. Uderzył mocno pięścią w stół.

— Doprowadzę ją też do końca — mówił po chwili, gdyby nawet konsekwencje miały być dla pana boleśniejsze od śmierci.

Hanaud schował papiery do portfelu, potem wyszedł z pokoju i powrócił za parę minut.

— Zaczniemy od początku — rzekł żywo. — Telefonowałem na komisariat policji. Policjant, który odkrył zbrodnię, za chwilę tu przyjdzie. Pójdziemy ,z nim razem do willi. Po drodze opowie nam dokładnie w jaki sposób odkrył tę zbrodnię. W willi zastaniemy już prokuratora, p. Fleuriot, który rozpoczął śledztwo komisarza policji. Wraz z nimi zbadamy miejsce zbrodni. Wszystko w domu jest zupełnie nienaruszone. Przeniesiono zwłoki z salonu do sypialni i otworzono. Czy możemy pójść razem z panem? – spytał Wethermill­.  – Tak, pod jednym warunkiem, że nie będziecie stawiać

żadnych pytań i odpowiadać tylko na moje pytania. Słuchaj­cie, patrzcie, obserwujcie, lecz nie przeszkadzajcie.

Zachowanie Hanauda zmieniło się. Było teraz stanowcze i energiczne. Zwrócił się do Ricardo.

– Czy mógłby pan przysiąc na to, co pan widział i słyszał w ogrodzie; są to ważne szczegóły.

Powiedział Ricardo — lecz obraz, który miał na myśli. Obraz, który mu się wydawał nie mniej ważny i nie mniej znaczący zachował w tajemnicy dla siebie. Widział:

Wielka sala w Leamington, tłum ludzi, głównie kobiety, w głębi scena z lożą, obitą ciemną materią. Mężczyzna o posta­wie oficera, wprowadza na scenę ładną, jasnowłosą dziewczy­nę, w czarnej aksamitnej sukni, z długim trenem. Dziewczę porusza się, jak we śnie. Jakie pół tuzina ludzi z widowni wcho­dzi na scenę, wiążą dziewczynie ręce powrozami na plecach i lakiem pieczętują powrozy. Wprowadzają ją do loży i wobec wszystkich przywiązują do ławki. Potem zamykają drzwi loży Ludzie wracają na widownię. Światła zostają przyćmione. Pu­bliczność oczekuje w napięciu. Wtem nagle, w ciszy i ciemności rozlega się odgłos bębenków z pustej sceny. W całej sali rozlegają się jakieś drapania i stukania. W miejscu drzwi, pro­wadzących do loży ukazuje się mglista biała plama. Mgławica nabiera kształtów postaci kobiecej. Wschodnia ciemna twarz ukazuje się. Głęboki głos śpiewa pieśni z nad Nilu. Potem zja­wisko znika i bębenki i cymbały znowu się odzywają, Otwie­rają drzwi loży. Wewnątrz siedzi dziewczyna w czarnej sukni aksamitnej, przywiązana do ławki.

Był to seans spirytystyczny, na którym Ricardo był dwa lata temu. Tą młodą dziewczyną w czarnym aksamicie, tern medium była Celja Hariand. Oto obraz, który narzucał mu się wyraźnie, ale o którym nie chciał wspominać. Charakterystyka pani Dauvrey, którą podał Hanaud, dodawała mu straszliwego znaczenia. „Dająca się ująć nowym znajomościom, dobro­duszna, zabobonna do szaleństwa, rzucająca wezwanie każde­mu zbrodniarzowi, by ją obrabował. To były jego słowa. A tu mamy piękną 20-letnią dziewczynę, przebiegłą, znającą sztucz­ki, które z łatwością uczyniłyby panią Dauvrey jej ofiarą.

Ricardo spojrzał na Wethermilla, wahając się, czy ma po­wiedzieć, co wiedział o Celi Harland, czy nie. Lecz zanim się zdecydował, ktoś zapukał do drzwi.

— Otóż jest i Perrichet — powiedział Hanaud, biorąc kape­lusz — pójdziemy teraz do Willi Róż.

Dodaj komentarz