Kapitan okrętu

5/5 - (3 votes)

A. E. W. Mason „Tajemnica Willi Róż”

Hanaud wyszedł z Willi Róż w towarzystwie Wethermilla i Ricarda.

— Chodźmy na śniadanie — powiedział.

— Dobrze, możemy pójść do mojego hotelu — zapropo­nował Harry Wethermill.

Lecz Hanaud nie zgodził się na to.

— Pójdziemy do kasyna — powiedział. — Może się tam czegoś dowiemy. W wypadkach jak ten, każda chwila jest waż­na. Nie wolno nam tracić czasu.

— Czy mogę wam towarzyszyć? — zapytał zaniepokojony Ricardo.

— Ależ naturalnie — odpowiedział Hanaud z najuprzej­miejszym uśmiechem. — Nic nie sprawia mi więcej przyjem­ności, jak pańskie uwagi.

Po drodze milczeli. Ricardo miał pewne powątpiewania, jak miał rozumieć te słowa, lecz był zbyt zdenerwowany, by długo się nad tern zastanawiać. Szedł z uczuciem swojej waż­ności i miał wrażenie, że wszyscy ludzie zwracają na niego uwagę, jako na człowieka, który był obecny przy śledztwie w Willi Róż. Zdawało mu się, że ludzie patrzą za nim z za­ciekawieniem, jak gdyby mówili: jakie ciekawe rzeczy mógłby nam powiedzieć, gdyby tylko chciał! To zdanie zaciekawiło Ricarda. Począł się namyślać. Cóż on w rzeczywistości mógł­by powiedzieć?

Podczas śniadania pytanie to cały czas go gnębiło. Między jednym daniem a drugim Hanaud pisał list. Siedzieli przy na­rożnym stoliku. Hanaud plecami zwrócony do ściany. Pod­czas pisania zasłonił papier talerzem. Niemożliwe było dla któregokolwiek z jego towarzyszy zajrzeć do listu, nawet gdyby chcieli. A Ricardo bardzo tego pragnął. Głęboko odczu­wał tajemniczość, jaką na pozór szczery detektyw otaczał swoje myśli i czyny. Skończywszy pisać, Hanaud kazał zawo­łać ajenta policyjnego, który w cywilnym ubraniu przed drzwiami restauracji czekał na jego zlecenia. Wręczywszy mu ten list zwrócił się do swoich towarzyszy z usprawiedli­wieniem.

— Ważne jest, abyśmy sobie zdali sprawę jak najprędzej — tłumaczył — z roli panny Celji w tej historii.

Zapalił cygaro i popijając kawę, zwrócił się do Ricarda:

— Niechże mi więc pan powie, co pan myśli o tej spra­wie? Co pan Wethermill myśli, to jest jasne, czy nie tak? Pan jest zdania, że Helena jest winną. Lecz pan, panie Ricardo, ja­kie jest pańskie zdanie?

Ricardo wyjął z portfelu arkusik papieru i ołówek z kie­szeni. Bardzo mu schlebiało pytanie Hanauda i postanowił po­pisać się.

– Postaram się w krótkości napisać, co uważam za za­sadnicze w tej tajemnicy.

I spisał systematycznie, co następuje:

  • Celja Harland została przyjęta do domu pani Dauyrey w bardzo podejrzanych okolicznościach.
  • Za pomocą metod jeszcze bardziej podejrzanych osią­gnęła niebywały wpływ na panią Dauyrey.
  • Gdyby na to potrzebne były dowody, wystarczyłoby spojrzeć do garderoby Celji Harland, nosiła ona bowiem jak najdroższe toalety.
  • Ta sama Celja Harland wystarała się o to, że Servettaz, szofer, odjechał we wtorek wieczór, w noc morderstwa.
  • Ta sama Celja Harland kupiła sznur, którym pani Dau­yrey została uduszona, a Helena Vauquier związana.
  • Ślady kroków przy drzwiach salonu wskazują na to, że Celja Harland wybiegła z salonu do auta.
  • Celja Harland udawała, że przygotowuje się do seansu, lecz ubrała się, jak gdyby szła na schadzkę ze swoim kochan­kiem, a nie, jak gdyby miała zamiar urządzać seans spiryty­styczny.
  • Celja Harland zniknęła.

Tych osiem punktów rzuca silne podejrzenie na Celję Har­land, jako wspólniczkę morderstwa, lecz nie znajduję klucza do rozwiązania następujących pytań:

  1. Kim był mężczyzna, który brał udział w tej zbrodni?
  2. Co to była za kobieta, która w wieczór zbrodni przy­szła do Willi Róż razem z panią Dauvrey i Celją Harland?
  3. W jaki sposób dokonano morderstwa i jaka scena ro­zegrała się w salonie?
  4. Czy opowiadanie Heleny jest prawdziwe?
  5. Co znaczy podarta kartka papieru? (najprawdopodo­bniej odpowiedź duchów, pisana ręką Celji Harland).
  6. Dlaczego na jednej z poduszek w salonie jest mała brązowa plamka, jakby z krwi, dlaczego druga poduszka jest rozdarta?

Przez chwilę Ricardo namyślał się nad postawieniem jesz­cze jednego pytania. Miał ochotę zapytać, czy w rzeczywisto­ści słoiczek z kremem toaletowym znikł z pokoju Celji Harland. Lecz przypomniał sobie, że Hanaud nie przykładał żadnej wagi do tego szczegółu i powstrzymał się. Poza tym zapisał arkusik papieru do samego końca.

Podał go przez stół detektywowi i, s:adłszy głęboko w krześle, wpatrywał się w Hanauda, z wyczekiwaniem młodego autora, który po raz pierwszy poddaje swe dzieło krytyce.

Hanaud powoli! przeczytał do końca. Potem z uznaniem skinął głową.

— Teraz zobaczymy, co pan Wethermill na to powie — i przysunął kartkę Wethermillowi, który przez cały czas śnia­dania nie mówił ani słowa.

— Nie, nie! — zawołał Ricardo.

Lecz Wethermill trzymał już arkusik w ręce. Uśmiechnął się smutnie do swojego przyjaciela.

— Najlepiej będzie, jeżeli zdam sobie sprawę z tego, co obaj myślicie.

I uważnie przeczytał kartkę. Po przeczytaniu pierwszych ośmiu punktów uderzył pięścią w stół.

— Nie nie! — zawołał — to jest niemożliwe. Nie winię pana, panie Ricardo, to są niestety fakty, fakty bardzo przeko­nywujące, lecz znajdzie się wytłumaczenie. Gdybyśmy tylko mogli je odkryć!

Na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Potem dalej czytał.

— Helena kłamała — zawołał gwałtownie i, zwracając kartkę Hanaudowi, zapytał: — A cóż pan o tern sądzi?

Hanaud uśmiechnął się i pokręcił głową.

— Czy pan kiedykolwiek jeździł okrętem?

— Tak, dlaczego?

— Ponieważ codziennie w południe trzech oficerów za po­mocą przyrządów obserwacyjnych określa położenie okrętu: kapitan, oficer pierwszy i drugi. Każdy z nich spostrzeżenia swoje zapisuje, a kapitan porównuje je potem wszystkie trzy. Jeżeli pierwszy lub drugi oficer mylnie oblicza, kapitan zwraca im na to uwagę, lecz nigdy nie pokazuje swego obliczenia, bo niekiedy i on się myli Tak samo, moi panowie, krytykuję wa­sze spostrzeżenia, lecz swoich nie wyjawiam.

Jeszcze raz przejrzał kartkę Ricarda.

— Tak, — powiedział z wielką słodyczą. — Ale, że pan, panie Ricardo mógł opuścić dwa najważniejsze pytania, które jedynie mogą nam dopomóc do odkrycia prawdy?

Hanaud zada! to pytanie z jak najpoważniejszą miną. Ri­cardo jednak wyczuł ironię w jego głosie zarumienił się i nie odpowiedział.

— A jednak — powiedział Hanaud — jest kilka jeszcze pytań. Zastanówmy się nad niemi. „Kim był mężczyzna, który brał udział w zbrodni?” Ach, gdybyśmy to wiedzieli, ile tru­dów oszczędzilibyśmy sobie. „Co to była za kobieta?” Jakby dobrze było wiedzieć i to! Ciekawe, jak pan Ricardo trafia swymi pytaniami w samo sedno kwestii! „Jaka scena roze­grała się w salonie — w jaki sposób dokonano morderstwa?”

Gdy odczytywał to pytanie, ironia znikła z jego głosu. Lokatami oparł się o stół i spuścił głowę.

— Cóż za scena rzeczywiście rozegrała się w tym miłym pokoiku dwanaście godzin temu” — powtórzył — gdy słońce zaszło, gdy nile słychać było żadnego odgłosu, przy zamknię­tych oknach, w ciemności nocnej? Jakie straszne rzeczy się tam działy? Mało mamy danych. Ale zreasumujmy to, co wiemy. Rozpocznijmy od tego. Morderstwo było planowane z wielką ostrożnością i sprytem, a plan dokładnie wykonany. Morderstwo nie było wynikiem chwili. Wszystko musiałoby się odbyć w ciszy i spokoju. Po obu stronach Wilii Róż są inne wille. Willa jest o kilka metrów zaledwie oddalona od drogi. Krzyk, wołanie, odgłos walki, wszystko to mogło zniweczyć ich plan. Taki przebieg należał do planu zbrodni i rzeczywiście nie było ani odgłosu walki, ani krzyku. Nawet żadnego krzesła nie złamano. Tylko jedno znaleźliśmy wywrócone. Tak jest. tutaj pracował tęgi umysł. To wiemy, ale cóż wiemy dalej o planie? Jak dalece możemy go sobie odtworzyć? Zastanów­my się nad tern. Po pierwsze mordercy mieli wspólnika w sa­mym domu, a może i dwóch.

— Nie! — zawołał Wethermill.

Hanaud nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.

— Po drugie — kobieta ta przyszła do domu wraz z panią Dauvrey i panną Celją między dziewiątą a wpół do dziesiątej. Po trzecie — mężczyzna przyszedł. później, lecz przed jedena­stą, otworzył furtkę i został wpuszczony do salonu, niezauwa­żony przez panią Dauvrey. To możemy także z wielkim prawdopodobieństwem przypuścić. Lecz co zaszło w salonie? Otóż to jest pytanie. Wreszcie wzruszył ramionami i powie­dział z ironią w głosie:

— Lecz dlaczego mielibyśmy sobie łamać głowę nad roz­wiązaniem tych zagadek, skoro pan Ricardo wie wszystko.

— Ja? — zawołał zdziwiony Ricardo.

— Pewnie—odpowiedział Hanaud—Wystarczy spojrzeć na następne pańskie pytanie: Co znaczy podarta kartka papieru? najprawdopodobniej odpowiedź duchów, pisana ręką Celji Har- land. A więc zeszłej nocy w tym małym salonie odbył się seans.

Wethermill zadrżał.

Pan Ricardo chciał się wycofać z honorem.

— Nie zastanawiałem się głębiej, pisząc to. Przyznaję, żem zbyt odważnie wnioskował.

— Wcale nie, — odpowiedział Hanaud. — Ja sam sobie zadaję to pytanie: Czy wczoraj wieczór odbył się tam seans, czy nie?

– Ale gdyby Helena Vauquier kłamała? — zawołał Harry Wethermill z rozpaczą.

– Cierpliwości, mój przyjacielu. Jej historia nie mogła być w całości zmyśloną. Powtarzam, że zbrodnią tą kierował tęgi umysł. Lecz nawet geniusz nie wymyśliłby tej historii seansów i pani de Montespan. To jest pewne. Lecz jeżeli przechodzę do mojego pierwszego pytania, a które Pan Ricardo pominął, — dlaczego panna Celja wystroiła się tak wyszukanie wczoraj wieczór? Helena słusznie zauważyła; suknia jej nie była odpowiednia na seans. Jasna suknia, odznaczająca się nawet w ciemności, szeleszcząca przy każdym nawet najo­strożniejszym ruchu i wielki kapelusz. — Nie, tą drogą stanowczo nie dojdziemy prawdy i nie dowiemy się, dlaczego panna Celja tak się wystroiła wczoraj wieczór.

— Tak, przyznaję — powiedział Ricardo, — przeoczyłem to pytanie.

— Czy rzeczywiście wyczekiwała wieczorem swego ko­chanka, człowieka o umyśle zdolnym do’ uknucia tej zbrodni — fu przerwał i zwrócił się do Wethermilla, prosząc go uśmie­chem o wybaczenie mu brutalności tych słów. — Musi pan znieść niejedno, gdy będę rozważał wszystkie możliwości1. Lecz jeżeli rzecz się tak miała — tu przechodzę do drugiego pytania, które p. Ricardo pominął — dlaczego przed oknami salonu tak starannie zatarto ślady mężczyzny i kobiety, a ślady drobnej nóżki panny Celji, tak łatwe do rozpoznania, pozostawiono, widoczne dla wszystkich.

Ricardo czuł się jak dziecko w obecności nauczyciela. Po­znał, że zbyt wiele sobie przypisywał. Ody wystawiał swoją listę, był pewny, że odkrył całą prawdę. A teraz ukazały się najistotniejsze pytania, o których nawet nie pomyślał.

— Czy przed wykonaniem morderstwa poszła na spot­kanie swojego kochanka, czy też po niem? Wedle opowiadania Heleny, musiała w pewnym momencie wrócić po płaszcz. Czy zbrodnię popełniono podczas tego, gdy była u siebie w pokoju? Czy w salonie było ciemno, gdy powróciła? Czy przebiegła przez salon z pośpiechem, nie zauważywszy, że się tu coś sta­ło? I jakże mogła zauważyć cośkolwiek, jeżeli salon był ciem­ny, a ciało pani Dauvrey leżało z boku pod oknem?

Ritardo z zainteresowaniem przysłuchiwał się.

— Tak musiało rzeczywiście być! — zawołał.

Lecz Wethermill przerwał mu.

— Nie, to nie jest prawdą. Powiem wam, dlaczego. Celja Harland miała zostać moją żoną w tym tygodniu.

W głosie jego było tyle rozpaczy i bólu, że Ricardo czuł się wzruszony, jak nigdy przedtem. Wethermill zakrył twarz rękoma. Hanaud pokręcił głową z politowaniem i spojrzał poprzez stół na Ricarda. Ricardo zrozumiał wyraz jego twarzy. Zakochany — trudna rada — lecz on, Hanaud, znal świat — jak świat światem kobiety oszukiwały mężczyzn.

— Dyskutujemy teoretycznie nad zdarzeniami w Willi Róż, lecz ani o krok nie zbliżyliśmy się do rozeznania męż­czyzny i kobiety, którzy zbrodnię tę popełnili. Ich wyszukać, jest najważniejszym naszym zadaniem.

— Masz pan słuszność — odpowiedział Hanaud — lecz jaką inną drogę możemy obrać do znalezienia ich, jeżeli nic- drogę domysłów? Weźmy pod uwagę mężczyznę; nic o nim nie wiemy. Nie pozostawił po sobie śladu. Spójrz pan na Aix, gdzie ludzie zmieniają się, jak gracze przy stole gry. Może dziś być już w Marsyli, może być i w tym oto pokoju, gdzie jemy śniadanie. Jakżeż* możemy go znaleźć?

— Wiem to — zawołał. — Lecz trudno jest siedzieć cicho i nic nie robić.

— Tak, słusznie. Lecz my nie siedzimy cicho — odrzekł Hanaud, a Wethermill z nagłym zainteresowaniem spojrzał na niego.

— Przez cały czas, gdy my tu jemy śniadanie, nasz do­skonały Perrichet zasięga informacji. Pani Dauvrey i panna Celja opuściły willę o piątej i wróciły pieszo około dziewiątej z ową obcą kobietą. Lecz otóż i Perrichet.

Hanaud skinął na policjanta.

— Doskonały materjał na detektywa w tego Perricheta. Wygląda w cywilu jeszcze głupiej i dobroduszniej, niż w mun­durze.

Perrichet zbliżył się do stołu.

— Cóż masz do powiedzenia, przyjacielu? — zapytał Ha­naud.

— Byłem w sklepie u pana Corvala. Panna Celja była sama, gdy kupowała sznur, lecz w parę chwil później w ulicy, prowadzącej do Kasyna, widziano ją i panią Dauvrey, idące razem powoli w kierunku willi. Nie było z niemi żadnej innej kobiety.

— Szkoda, — powiedział Hanaud spokojnie i odprawi! Per. richeta.

— Widzi pan, niczego nie znajdziemy — jęknął Wethermill.

— Nie jest to powód, by tracić nadzieję, bo i tak wiemy więcej o kobiecie, niż o mężczyźnie — zauważył spokojnie Hanaud.

— To prawda — zawołał Ricardo — przecież Helena Vausjuier podała nam jej opis. Powinniśmy go ogłosić.

Hanaud uśmiechnął się.

— To jest dobry pomysł — zawołał. — Musimy się nad tern zastanowić. — dlaczego ten dobry pomysł nie wpadł mi na myśl przedtem? — i uderzył się w głowę.

Przywołał kelnera.

— Pan znał panią Dauvrey? — zapytał.

— Tak, panie. Co za straszny wypadek!

— Znał pan także i jej towarzyszkę?

— Naturalnie. Przecież tutaj zawsze jadały, tam przy tym małym stoliku. Był zawsze dla nich zarezerwowany. Najlepiej wie pan Wethermill — i zwrócił się do Wethermilla: — Pan przecież często im towarzyszył.

— A czy pani Dauvrey była tutaj wczoraj wieczór? – py­tał dalej Hanaud.

— Nie, panie!

— Am też panna Celja?

— Nie, panie; zdaje się, że w ogóle tego wieczora nie były w Kasynie.

— Wiemy, że tu nie były; byliśmy z Wethermillem w sali gry i nie widzieliśmy ich.

— Może opuściliście kasyno wcześnie? — zauważył Ha­naud.

— Nie, była dziesiąta, gdyśmy dochodzili do hotelu.

— Dziesiąta? A nie zatrzymywaliście się nigdzie po drodze?

— Nigdzie.

— Więc odeszliście stąd o trzy na dziesiątą. Wiemy, że pani Dauvrey była w domu około dziewiątej. Więc rzeczywi­ście nie mogła tu być wczoraj wieczór.

Hanaud zamyślił się; zwrócił się do kelnera.

— Czy ostatnio nie zauważył pan jakiejś kobiety w to­warzystwie pani Dauvrey i jej towarzyszki?

— Nie, panie!

— Niechże się pan dobrze zastanowi; na przykład jakiejś rudej kobiety?

Harry Wethermill zerwał się. Ricardo wpatrywał się w zdumieniu w Hanauda. Kelner zastanawiał się.

— Nie, panie, nie zauważyłem żadnej rudej kobiety.

— Kobieta o rudych włosach! — zawoła! Wethermill.

Lecz Helena Vauquier opisała ją przecież inaczej. Była smagła, a włosy i oczy jej były czarne.

Hanaud uśmiechnął się.

— Więc Helena Vauquier w tym wypadku mówiła praw­dę — zapytał. — Nie, kobieta, która była w salonie wczoraj wieczór z panią L)auvrey i z panną Celją nie miała czarnych włosów. Spójrzcie!

I wyjmując swój portfel, wyciągnął z niego arkusik papieru i pokazał leżący na nim długi rudy włos.

— Znalazłem go na okrągłym stoliku w salonie. Łatwo było go przeoczyć, lecz ja go zauważyłem. Nie jest to włos panny Celji, jest ona blondynką, ani ani Dauvrey, której wło­sy były farbowane na brązowo, Helena Vauquier jest bru­netką, a posługaczka jest siwa, jak się dowiadywałem. Jest to więc włos owej obcej kobiety. Więcej jeszcze wam powiem; ta kobieta o rudych włosach jest w Genewie.

Ricardo nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia. Harfy Wothermill usiadł. Po raz pierwszy dzisiaj zarumienił się nieco i oczy mu zabłysły.

— To jest wspaniałe! — zawołał. — W jaki sposób pan to wykrył ?

Hanaud oparł się o poręcz fotelu i pociągnął cygaro. Po­dziw Wethermilla sprawna} mu widoczną przyjemność.

— .Rzeczywiście, jakżeż pan to odkrył? — powtórzy! Ricardo.

Hanaud uśmiechnął się.

— Co do tego, to pamiętajcie, że jestem kapitanem okrętu j nie zdradzam toku moich obserwacji.

Ricardo był rozczarowany. Wethermill skoczył na równe nogi.

— Musimy więc przetrząsnąć całą Genewę! — zawołał. — Tam powinniśmy teraz być, a nie tu, pić spokojnie kawę w kasynie!

— Ja też nie zapomniałem o przeszukiwaniu Genewy. Lecz jest to wielkie miasto. Niełatwem jest przeszukać ią i znaleźć coś, gdy nic nie wiemy o kobiecie, której szukamy, prócz tego, że ma rude włosy i że wczoraj wieczór była naj­prawdopodobniej w towarzystwie młodej dziewczyny. Przy­puszczam, że raczej tu w Aix musimy uważnie wszystko śledzić.

Tu? — zawołał Wethermill.

— Tak, tutaj na poczcie, na stacji telefonicznej. Przypuść­my, że mężczyzna ów jest w Aix — jest to nawet prawdopo­dobne — zechce posłać list lub telegram — porozumieć się te­lefonicznie — na to musimy liczyć. Lecz otóż i wiadomość jhkaś dla nas.

Hanaud skinął na posłańca, który szedł ku nim. Ten oddał Hanaudowi list mówiąc krótko:

– Od pana komisarza — zasalutował i odszedł.

— Od komisarza? — zawołał podniecony Ricardo.

Lecz zanim Hanaud zdołał otworzyć kopertę, Wethermill położył mu rękę na ramieniu i powiedział:

— Zanim przejdziemy do czegoś innego, byłbym niewy­mownie wdzięczny, gdyby pan zechciał powiedzieć, co pana tak przeraziło dziś rano w salonie. Jestem w rozpaczy — i nie mogę wyzbyć się tego wrażenia. Cóż te dwie poduszki zdra­dziły panu?

W głosie jego było tyle rozpaczy i coś tak błagalnego, że trudno było się oprzeć. Lecz Hanaud był niewzruszony.

— Pan wie, że jestem kapitanem okrętu, — powtórzył — Lnie zdradzam moich spostrzeżeń.

Rozerwał kopertę i nagle zbladł.

— Znaleziono auto pani Dauvrey, — zawołał. — Chodźmy prędko.

Hanaud pośpiesznie wyrównał rachunek i trzej mężczyźni opuścili kasyno.

Dodaj komentarz