A. E. W. Mason „Tajemnica Willi Róż”
Hanaud wyszedł z Willi Róż w towarzystwie Wethermilla i Ricarda.
— Chodźmy na śniadanie — powiedział.
— Dobrze, możemy pójść do mojego hotelu — zaproponował Harry Wethermill.
Lecz Hanaud nie zgodził się na to.
— Pójdziemy do kasyna — powiedział. — Może się tam czegoś dowiemy. W wypadkach jak ten, każda chwila jest ważna. Nie wolno nam tracić czasu.
— Czy mogę wam towarzyszyć? — zapytał zaniepokojony Ricardo.
— Ależ naturalnie — odpowiedział Hanaud z najuprzejmiejszym uśmiechem. — Nic nie sprawia mi więcej przyjemności, jak pańskie uwagi.
Po drodze milczeli. Ricardo miał pewne powątpiewania, jak miał rozumieć te słowa, lecz był zbyt zdenerwowany, by długo się nad tern zastanawiać. Szedł z uczuciem swojej ważności i miał wrażenie, że wszyscy ludzie zwracają na niego uwagę, jako na człowieka, który był obecny przy śledztwie w Willi Róż. Zdawało mu się, że ludzie patrzą za nim z zaciekawieniem, jak gdyby mówili: jakie ciekawe rzeczy mógłby nam powiedzieć, gdyby tylko chciał! To zdanie zaciekawiło Ricarda. Począł się namyślać. Cóż on w rzeczywistości mógłby powiedzieć?
Podczas śniadania pytanie to cały czas go gnębiło. Między jednym daniem a drugim Hanaud pisał list. Siedzieli przy narożnym stoliku. Hanaud plecami zwrócony do ściany. Podczas pisania zasłonił papier talerzem. Niemożliwe było dla któregokolwiek z jego towarzyszy zajrzeć do listu, nawet gdyby chcieli. A Ricardo bardzo tego pragnął. Głęboko odczuwał tajemniczość, jaką na pozór szczery detektyw otaczał swoje myśli i czyny. Skończywszy pisać, Hanaud kazał zawołać ajenta policyjnego, który w cywilnym ubraniu przed drzwiami restauracji czekał na jego zlecenia. Wręczywszy mu ten list zwrócił się do swoich towarzyszy z usprawiedliwieniem.
— Ważne jest, abyśmy sobie zdali sprawę jak najprędzej — tłumaczył — z roli panny Celji w tej historii.
Zapalił cygaro i popijając kawę, zwrócił się do Ricarda:
— Niechże mi więc pan powie, co pan myśli o tej sprawie? Co pan Wethermill myśli, to jest jasne, czy nie tak? Pan jest zdania, że Helena jest winną. Lecz pan, panie Ricardo, jakie jest pańskie zdanie?
Ricardo wyjął z portfelu arkusik papieru i ołówek z kieszeni. Bardzo mu schlebiało pytanie Hanauda i postanowił popisać się.
– Postaram się w krótkości napisać, co uważam za zasadnicze w tej tajemnicy.
I spisał systematycznie, co następuje:
- Celja Harland została przyjęta do domu pani Dauyrey w bardzo podejrzanych okolicznościach.
- Za pomocą metod jeszcze bardziej podejrzanych osiągnęła niebywały wpływ na panią Dauyrey.
- Gdyby na to potrzebne były dowody, wystarczyłoby spojrzeć do garderoby Celji Harland, nosiła ona bowiem jak najdroższe toalety.
- Ta sama Celja Harland wystarała się o to, że Servettaz, szofer, odjechał we wtorek wieczór, w noc morderstwa.
- Ta sama Celja Harland kupiła sznur, którym pani Dauyrey została uduszona, a Helena Vauquier związana.
- Ślady kroków przy drzwiach salonu wskazują na to, że Celja Harland wybiegła z salonu do auta.
- Celja Harland udawała, że przygotowuje się do seansu, lecz ubrała się, jak gdyby szła na schadzkę ze swoim kochankiem, a nie, jak gdyby miała zamiar urządzać seans spirytystyczny.
- Celja Harland zniknęła.
Tych osiem punktów rzuca silne podejrzenie na Celję Harland, jako wspólniczkę morderstwa, lecz nie znajduję klucza do rozwiązania następujących pytań:
- Kim był mężczyzna, który brał udział w tej zbrodni?
- Co to była za kobieta, która w wieczór zbrodni przyszła do Willi Róż razem z panią Dauvrey i Celją Harland?
- W jaki sposób dokonano morderstwa i jaka scena rozegrała się w salonie?
- Czy opowiadanie Heleny jest prawdziwe?
- Co znaczy podarta kartka papieru? (najprawdopodobniej odpowiedź duchów, pisana ręką Celji Harland).
- Dlaczego na jednej z poduszek w salonie jest mała brązowa plamka, jakby z krwi, dlaczego druga poduszka jest rozdarta?
Przez chwilę Ricardo namyślał się nad postawieniem jeszcze jednego pytania. Miał ochotę zapytać, czy w rzeczywistości słoiczek z kremem toaletowym znikł z pokoju Celji Harland. Lecz przypomniał sobie, że Hanaud nie przykładał żadnej wagi do tego szczegółu i powstrzymał się. Poza tym zapisał arkusik papieru do samego końca.
Podał go przez stół detektywowi i, s:adłszy głęboko w krześle, wpatrywał się w Hanauda, z wyczekiwaniem młodego autora, który po raz pierwszy poddaje swe dzieło krytyce.
Hanaud powoli! przeczytał do końca. Potem z uznaniem skinął głową.
— Teraz zobaczymy, co pan Wethermill na to powie — i przysunął kartkę Wethermillowi, który przez cały czas śniadania nie mówił ani słowa.
— Nie, nie! — zawołał Ricardo.
Lecz Wethermill trzymał już arkusik w ręce. Uśmiechnął się smutnie do swojego przyjaciela.
— Najlepiej będzie, jeżeli zdam sobie sprawę z tego, co obaj myślicie.
I uważnie przeczytał kartkę. Po przeczytaniu pierwszych ośmiu punktów uderzył pięścią w stół.
— Nie nie! — zawołał — to jest niemożliwe. Nie winię pana, panie Ricardo, to są niestety fakty, fakty bardzo przekonywujące, lecz znajdzie się wytłumaczenie. Gdybyśmy tylko mogli je odkryć!
Na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Potem dalej czytał.
— Helena kłamała — zawołał gwałtownie i, zwracając kartkę Hanaudowi, zapytał: — A cóż pan o tern sądzi?
Hanaud uśmiechnął się i pokręcił głową.
— Czy pan kiedykolwiek jeździł okrętem?
— Tak, dlaczego?
— Ponieważ codziennie w południe trzech oficerów za pomocą przyrządów obserwacyjnych określa położenie okrętu: kapitan, oficer pierwszy i drugi. Każdy z nich spostrzeżenia swoje zapisuje, a kapitan porównuje je potem wszystkie trzy. Jeżeli pierwszy lub drugi oficer mylnie oblicza, kapitan zwraca im na to uwagę, lecz nigdy nie pokazuje swego obliczenia, bo niekiedy i on się myli Tak samo, moi panowie, krytykuję wasze spostrzeżenia, lecz swoich nie wyjawiam.
Jeszcze raz przejrzał kartkę Ricarda.
— Tak, — powiedział z wielką słodyczą. — Ale, że pan, panie Ricardo mógł opuścić dwa najważniejsze pytania, które jedynie mogą nam dopomóc do odkrycia prawdy?
Hanaud zada! to pytanie z jak najpoważniejszą miną. Ricardo jednak wyczuł ironię w jego głosie zarumienił się i nie odpowiedział.
— A jednak — powiedział Hanaud — jest kilka jeszcze pytań. Zastanówmy się nad niemi. „Kim był mężczyzna, który brał udział w zbrodni?” Ach, gdybyśmy to wiedzieli, ile trudów oszczędzilibyśmy sobie. „Co to była za kobieta?” Jakby dobrze było wiedzieć i to! Ciekawe, jak pan Ricardo trafia swymi pytaniami w samo sedno kwestii! „Jaka scena rozegrała się w salonie — w jaki sposób dokonano morderstwa?”
Gdy odczytywał to pytanie, ironia znikła z jego głosu. Lokatami oparł się o stół i spuścił głowę.
— Cóż za scena rzeczywiście rozegrała się w tym miłym pokoiku dwanaście godzin temu” — powtórzył — gdy słońce zaszło, gdy nile słychać było żadnego odgłosu, przy zamkniętych oknach, w ciemności nocnej? Jakie straszne rzeczy się tam działy? Mało mamy danych. Ale zreasumujmy to, co wiemy. Rozpocznijmy od tego. Morderstwo było planowane z wielką ostrożnością i sprytem, a plan dokładnie wykonany. Morderstwo nie było wynikiem chwili. Wszystko musiałoby się odbyć w ciszy i spokoju. Po obu stronach Wilii Róż są inne wille. Willa jest o kilka metrów zaledwie oddalona od drogi. Krzyk, wołanie, odgłos walki, wszystko to mogło zniweczyć ich plan. Taki przebieg należał do planu zbrodni i rzeczywiście nie było ani odgłosu walki, ani krzyku. Nawet żadnego krzesła nie złamano. Tylko jedno znaleźliśmy wywrócone. Tak jest. tutaj pracował tęgi umysł. To wiemy, ale cóż wiemy dalej o planie? Jak dalece możemy go sobie odtworzyć? Zastanówmy się nad tern. Po pierwsze mordercy mieli wspólnika w samym domu, a może i dwóch.
— Nie! — zawołał Wethermill.
Hanaud nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
— Po drugie — kobieta ta przyszła do domu wraz z panią Dauvrey i panną Celją między dziewiątą a wpół do dziesiątej. Po trzecie — mężczyzna przyszedł. później, lecz przed jedenastą, otworzył furtkę i został wpuszczony do salonu, niezauważony przez panią Dauvrey. To możemy także z wielkim prawdopodobieństwem przypuścić. Lecz co zaszło w salonie? Otóż to jest pytanie. Wreszcie wzruszył ramionami i powiedział z ironią w głosie:
— Lecz dlaczego mielibyśmy sobie łamać głowę nad rozwiązaniem tych zagadek, skoro pan Ricardo wie wszystko.
— Ja? — zawołał zdziwiony Ricardo.
— Pewnie—odpowiedział Hanaud—Wystarczy spojrzeć na następne pańskie pytanie: Co znaczy podarta kartka papieru? najprawdopodobniej odpowiedź duchów, pisana ręką Celji Har- land. A więc zeszłej nocy w tym małym salonie odbył się seans.
Wethermill zadrżał.
Pan Ricardo chciał się wycofać z honorem.
— Nie zastanawiałem się głębiej, pisząc to. Przyznaję, żem zbyt odważnie wnioskował.
— Wcale nie, — odpowiedział Hanaud. — Ja sam sobie zadaję to pytanie: Czy wczoraj wieczór odbył się tam seans, czy nie?
– Ale gdyby Helena Vauquier kłamała? — zawołał Harry Wethermill z rozpaczą.
– Cierpliwości, mój przyjacielu. Jej historia nie mogła być w całości zmyśloną. Powtarzam, że zbrodnią tą kierował tęgi umysł. Lecz nawet geniusz nie wymyśliłby tej historii seansów i pani de Montespan. To jest pewne. Lecz jeżeli przechodzę do mojego pierwszego pytania, a które Pan Ricardo pominął, — dlaczego panna Celja wystroiła się tak wyszukanie wczoraj wieczór? Helena słusznie zauważyła; suknia jej nie była odpowiednia na seans. Jasna suknia, odznaczająca się nawet w ciemności, szeleszcząca przy każdym nawet najostrożniejszym ruchu i wielki kapelusz. — Nie, tą drogą stanowczo nie dojdziemy prawdy i nie dowiemy się, dlaczego panna Celja tak się wystroiła wczoraj wieczór.
— Tak, przyznaję — powiedział Ricardo, — przeoczyłem to pytanie.
— Czy rzeczywiście wyczekiwała wieczorem swego kochanka, człowieka o umyśle zdolnym do’ uknucia tej zbrodni — fu przerwał i zwrócił się do Wethermilla, prosząc go uśmiechem o wybaczenie mu brutalności tych słów. — Musi pan znieść niejedno, gdy będę rozważał wszystkie możliwości1. Lecz jeżeli rzecz się tak miała — tu przechodzę do drugiego pytania, które p. Ricardo pominął — dlaczego przed oknami salonu tak starannie zatarto ślady mężczyzny i kobiety, a ślady drobnej nóżki panny Celji, tak łatwe do rozpoznania, pozostawiono, widoczne dla wszystkich.
Ricardo czuł się jak dziecko w obecności nauczyciela. Poznał, że zbyt wiele sobie przypisywał. Ody wystawiał swoją listę, był pewny, że odkrył całą prawdę. A teraz ukazały się najistotniejsze pytania, o których nawet nie pomyślał.
— Czy przed wykonaniem morderstwa poszła na spotkanie swojego kochanka, czy też po niem? Wedle opowiadania Heleny, musiała w pewnym momencie wrócić po płaszcz. Czy zbrodnię popełniono podczas tego, gdy była u siebie w pokoju? Czy w salonie było ciemno, gdy powróciła? Czy przebiegła przez salon z pośpiechem, nie zauważywszy, że się tu coś stało? I jakże mogła zauważyć cośkolwiek, jeżeli salon był ciemny, a ciało pani Dauvrey leżało z boku pod oknem?
Ritardo z zainteresowaniem przysłuchiwał się.
— Tak musiało rzeczywiście być! — zawołał.
Lecz Wethermill przerwał mu.
— Nie, to nie jest prawdą. Powiem wam, dlaczego. Celja Harland miała zostać moją żoną w tym tygodniu.
W głosie jego było tyle rozpaczy i bólu, że Ricardo czuł się wzruszony, jak nigdy przedtem. Wethermill zakrył twarz rękoma. Hanaud pokręcił głową z politowaniem i spojrzał poprzez stół na Ricarda. Ricardo zrozumiał wyraz jego twarzy. Zakochany — trudna rada — lecz on, Hanaud, znal świat — jak świat światem kobiety oszukiwały mężczyzn.
— Dyskutujemy teoretycznie nad zdarzeniami w Willi Róż, lecz ani o krok nie zbliżyliśmy się do rozeznania mężczyzny i kobiety, którzy zbrodnię tę popełnili. Ich wyszukać, jest najważniejszym naszym zadaniem.
— Masz pan słuszność — odpowiedział Hanaud — lecz jaką inną drogę możemy obrać do znalezienia ich, jeżeli nic- drogę domysłów? Weźmy pod uwagę mężczyznę; nic o nim nie wiemy. Nie pozostawił po sobie śladu. Spójrz pan na Aix, gdzie ludzie zmieniają się, jak gracze przy stole gry. Może dziś być już w Marsyli, może być i w tym oto pokoju, gdzie jemy śniadanie. Jakżeż* możemy go znaleźć?
— Wiem to — zawołał. — Lecz trudno jest siedzieć cicho i nic nie robić.
— Tak, słusznie. Lecz my nie siedzimy cicho — odrzekł Hanaud, a Wethermill z nagłym zainteresowaniem spojrzał na niego.
— Przez cały czas, gdy my tu jemy śniadanie, nasz doskonały Perrichet zasięga informacji. Pani Dauvrey i panna Celja opuściły willę o piątej i wróciły pieszo około dziewiątej z ową obcą kobietą. Lecz otóż i Perrichet.
Hanaud skinął na policjanta.
— Doskonały materjał na detektywa w tego Perricheta. Wygląda w cywilu jeszcze głupiej i dobroduszniej, niż w mundurze.
Perrichet zbliżył się do stołu.
— Cóż masz do powiedzenia, przyjacielu? — zapytał Hanaud.
— Byłem w sklepie u pana Corvala. Panna Celja była sama, gdy kupowała sznur, lecz w parę chwil później w ulicy, prowadzącej do Kasyna, widziano ją i panią Dauvrey, idące razem powoli w kierunku willi. Nie było z niemi żadnej innej kobiety.
— Szkoda, — powiedział Hanaud spokojnie i odprawi! Per. richeta.
— Widzi pan, niczego nie znajdziemy — jęknął Wethermill.
— Nie jest to powód, by tracić nadzieję, bo i tak wiemy więcej o kobiecie, niż o mężczyźnie — zauważył spokojnie Hanaud.
— To prawda — zawołał Ricardo — przecież Helena Vausjuier podała nam jej opis. Powinniśmy go ogłosić.
Hanaud uśmiechnął się.
— To jest dobry pomysł — zawołał. — Musimy się nad tern zastanowić. — dlaczego ten dobry pomysł nie wpadł mi na myśl przedtem? — i uderzył się w głowę.
Przywołał kelnera.
— Pan znał panią Dauvrey? — zapytał.
— Tak, panie. Co za straszny wypadek!
— Znał pan także i jej towarzyszkę?
— Naturalnie. Przecież tutaj zawsze jadały, tam przy tym małym stoliku. Był zawsze dla nich zarezerwowany. Najlepiej wie pan Wethermill — i zwrócił się do Wethermilla: — Pan przecież często im towarzyszył.
— A czy pani Dauvrey była tutaj wczoraj wieczór? – pytał dalej Hanaud.
— Nie, panie!
— Am też panna Celja?
— Nie, panie; zdaje się, że w ogóle tego wieczora nie były w Kasynie.
— Wiemy, że tu nie były; byliśmy z Wethermillem w sali gry i nie widzieliśmy ich.
— Może opuściliście kasyno wcześnie? — zauważył Hanaud.
— Nie, była dziesiąta, gdyśmy dochodzili do hotelu.
— Dziesiąta? A nie zatrzymywaliście się nigdzie po drodze?
— Nigdzie.
— Więc odeszliście stąd o trzy na dziesiątą. Wiemy, że pani Dauvrey była w domu około dziewiątej. Więc rzeczywiście nie mogła tu być wczoraj wieczór.
Hanaud zamyślił się; zwrócił się do kelnera.
— Czy ostatnio nie zauważył pan jakiejś kobiety w towarzystwie pani Dauvrey i jej towarzyszki?
— Nie, panie!
— Niechże się pan dobrze zastanowi; na przykład jakiejś rudej kobiety?
Harry Wethermill zerwał się. Ricardo wpatrywał się w zdumieniu w Hanauda. Kelner zastanawiał się.
— Nie, panie, nie zauważyłem żadnej rudej kobiety.
— Kobieta o rudych włosach! — zawoła! Wethermill.
Lecz Helena Vauquier opisała ją przecież inaczej. Była smagła, a włosy i oczy jej były czarne.
Hanaud uśmiechnął się.
— Więc Helena Vauquier w tym wypadku mówiła prawdę — zapytał. — Nie, kobieta, która była w salonie wczoraj wieczór z panią L)auvrey i z panną Celją nie miała czarnych włosów. Spójrzcie!
I wyjmując swój portfel, wyciągnął z niego arkusik papieru i pokazał leżący na nim długi rudy włos.
— Znalazłem go na okrągłym stoliku w salonie. Łatwo było go przeoczyć, lecz ja go zauważyłem. Nie jest to włos panny Celji, jest ona blondynką, ani ani Dauvrey, której włosy były farbowane na brązowo, Helena Vauquier jest brunetką, a posługaczka jest siwa, jak się dowiadywałem. Jest to więc włos owej obcej kobiety. Więcej jeszcze wam powiem; ta kobieta o rudych włosach jest w Genewie.
Ricardo nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia. Harfy Wothermill usiadł. Po raz pierwszy dzisiaj zarumienił się nieco i oczy mu zabłysły.
— To jest wspaniałe! — zawołał. — W jaki sposób pan to wykrył ?
Hanaud oparł się o poręcz fotelu i pociągnął cygaro. Podziw Wethermilla sprawna} mu widoczną przyjemność.
— .Rzeczywiście, jakżeż pan to odkrył? — powtórzy! Ricardo.
Hanaud uśmiechnął się.
— Co do tego, to pamiętajcie, że jestem kapitanem okrętu j nie zdradzam toku moich obserwacji.
Ricardo był rozczarowany. Wethermill skoczył na równe nogi.
— Musimy więc przetrząsnąć całą Genewę! — zawołał. — Tam powinniśmy teraz być, a nie tu, pić spokojnie kawę w kasynie!
— Ja też nie zapomniałem o przeszukiwaniu Genewy. Lecz jest to wielkie miasto. Niełatwem jest przeszukać ią i znaleźć coś, gdy nic nie wiemy o kobiecie, której szukamy, prócz tego, że ma rude włosy i że wczoraj wieczór była najprawdopodobniej w towarzystwie młodej dziewczyny. Przypuszczam, że raczej tu w Aix musimy uważnie wszystko śledzić.
Tu? — zawołał Wethermill.
— Tak, tutaj na poczcie, na stacji telefonicznej. Przypuśćmy, że mężczyzna ów jest w Aix — jest to nawet prawdopodobne — zechce posłać list lub telegram — porozumieć się telefonicznie — na to musimy liczyć. Lecz otóż i wiadomość jhkaś dla nas.
Hanaud skinął na posłańca, który szedł ku nim. Ten oddał Hanaudowi list mówiąc krótko:
– Od pana komisarza — zasalutował i odszedł.
— Od komisarza? — zawołał podniecony Ricardo.
Lecz zanim Hanaud zdołał otworzyć kopertę, Wethermill położył mu rękę na ramieniu i powiedział:
— Zanim przejdziemy do czegoś innego, byłbym niewymownie wdzięczny, gdyby pan zechciał powiedzieć, co pana tak przeraziło dziś rano w salonie. Jestem w rozpaczy — i nie mogę wyzbyć się tego wrażenia. Cóż te dwie poduszki zdradziły panu?
W głosie jego było tyle rozpaczy i coś tak błagalnego, że trudno było się oprzeć. Lecz Hanaud był niewzruszony.
— Pan wie, że jestem kapitanem okrętu, — powtórzył — Lnie zdradzam moich spostrzeżeń.
Rozerwał kopertę i nagle zbladł.
— Znaleziono auto pani Dauvrey, — zawołał. — Chodźmy prędko.
Hanaud pośpiesznie wyrównał rachunek i trzej mężczyźni opuścili kasyno.