Kiedy noc zapada mocą naszej wyobraźni potrafimy usłyszeć dźwięk przerażający i ponury, który jednostajnością swą omamia słuchaczy i zwodzi. Odbity od betonowo-szklanych budowli niknie on w starych domach, które na obrzeżach małych miasteczek pysznią się swą ciemnokrwistą czerwienią. Mało kto potrafi usłyszeć wezwanie minionych wieków, a ci co słyszą najczęściej nie rozumieją, zamykają wtedy szczelnie okna i kładą żelazną sztabę na drzwi, palą dużo światła i szepczą modlitwy. Jeżeli jednak serce Twoje palone ogniem ciekawości zrzuci okowy strachu i lęku wtedy błądzić będziesz po obrzeżach starych miasteczek śród niegdysiejszych domów, pamiętających czasy tyle odległe, co i straszne. Natęż wówczas słuch, gdyż w świetle księżyca błyskającego zza chmur, w dymnych oparach nisko zawieszonych, można usłyszeć głos, który poprowadzi Cię ku miejscom nieznanym i dziwnym jako i mnie poprowadził.
Stało się to w roku 19.., wieczór mile spędzony z przyjaciółmi, gdzie w kłębach dymu przy szeleście kart i brzęku szklanic z winem wesoło się bawiliśmy spowodował, iż naszła mnie chęć na samotną przechadzkę. Nic tedy nikomu nie mówiąc, ubrałem się i wyszedłem zagłębiając się w gąszcz alejek, ciemnych bram i opustoszałych uliczek. Miasteczko to osobliwie położone, sąsiadowało poprzez pole z niewielkim ale gęstym lasem. Od dłuższego już czasu krokami moimi kierowały miarowe i dostojne dźwięki, których źródła nie byłem w stanie zlokalizować.
Posępna muzyka kusiła i intrygowała, bezwiednie niemal minąłem na wpół zniszczoną ruderę – ostatni dom majaczył się w oddali za mną. Stałem wtenczas na środku ścieżki prowadzącej prosto w gąszcz lasu i oto wola moja odzyskała nagle swą władzę, gdyż wiedz, że człowiek zniewolony nigdy nie dostąpi zaszczytu obcowania z innymi wymiarami, dlatego podjąłem decyzję i skierowałem się w mroczną czeluść kniei. Drzewa przyjęły mnie z delikatnym szelestem liści i nim uszedłem sto kroków zawarły za mną drogę odcinając dostęp do świata zewnętrznego. Ja, wszakże zbyt zafascynowany widokiem rozpościerającym się przede mną, nie zauważyłem tego.
Chwila ta, gdy ją sobie teraz przypomnę, zdawała się być ową kulminacją lęku, strachu i przerażenia, które ogarnia człowieka ilekroć znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Szczęśliwi ludzie, którzy nigdy nie zaznali tego uczucia! Spędziłem godziny na szukaniu wyjścia, biegałem jak oszalały, starając przebić się przez grubą zasłonę krzewów i umknąć chwytającym mnie konarom drzew. Wreszcie, gdy będąc u skraju wyczerpania padłem na ziemię, litościwy Morfeusz przymknął moje umęczone powieki. Nie wiem jak długo spałem, co zresztą nie miało znaczenia, zacząłem uświadamiać sobie swoje rozpaczliwe położenie i choć nie bałem się śmierci, to ścierpła mi skóra. Wyjąłem wówczas pióro i sporządziłem niniejsze zapiski mimo, iż wiedziałem, że zarówno ja jak i ta kartka papieru nigdy nie opuścimy tego lasu który stał się od teraz mym domem a już wkrótce będzie mym grobem.
Dlatego też należy wystrzegać się małych miasteczek skrywających najróżniejsze tajemnice kuszące amatorów niezwykłości. Ja tylko żałuję, że nie przekażę mej wiedzy okupionej tak wielkim kosztem albowiem nie mam nadziei spotkać tu innej osoby. Wszakże wbrew zdrowemu rozsądkowi piszę te notatki i zwracam się do Ciebie bezimienny czytelniku prosząc o chwilę Twojej uwagi. Jeżeli bowiem czytasz te słowa i trzymasz w ręku cienką kartkę papieru – uważaj! Pamiętaj, iż nie mogła ona opuścić krainy wiecznego mroku, rozejrzyj się zatem. Zali nie widzisz drzew o pniach grubych pokrytych mchem, unoszących zniekształcone sękate konary, obwieszonych szarozielonymi liśćmi? Może to być, iż zmysły Twoje zwodzą cię i oszukują, zdejm zatem bielmo ze swych oczu, przeniknij zasłonę iluzji i odkryj prawdziwą naturę świata. Modlę się aby widok, który ujrzysz, odmienny był od mojego
Daniel Gizara