W saloniku

A. E. W. Mason „Tajemnica Willi Róż”

Juliusz Ricardo odsunął firankę i z dreszczem grozy wszedł do salonu. Był to długi pokój, ładnie, a nawet kokie­teryjnie urządzony. Po lewej ręce tuż przy alkowie widniał mały kominek, ze śladami niedawno wypalonego ognia. Za kominkiem długa, pokryta różowym brokatem kanapka stała nieco odsunięta od ściany. Na obu jej końcach leżały zmięte poduszki. Dalej za kanapką były drzwi, prowadzące do hallu. Za niemi pod lustrem, wmurowanym w ścianę stało biureczko Po przeciwnej stronie, po prawej ręce Ricarda były trzy okna. Między dwoma bliższymi był kontakt elektryczny. Z sufitu zwieszał się świecznik. Lampa elektryczna stała na biurku, a kilka elektrycznych świec na kominku. Mahoniowy stolik okrągły stał między oknami, otoczony trzema krzesłami, z któ­rych jedno było wywrócone, drugie stało pod kontaktem elektrycznym, a trzecie naprzeciw tego ostatniego.

Ricardo nie mógł uwierzyć, że tu rozegrała się przed dwunastu godzinami straszna i tajemnicza tragedia. Przez okna boczne widać było niebieskie niebo, kwiaty i drzewa.

Przez otwarte drzwi szklane dochodził z gazonu świegot ptaków i szum drzew, poruszanych letnim wietrzykiem.

Przypatrywał się Hanaud‘owi, który poruszał się szybko z miejsca na miejsce, z nadzwyczajną zwinnością, jak na tak otyłego mężczyznę, mocno zainteresowany, znajdując tu i tam jakiś ciekawy szczegół, zdradzający mu może obyczaje, żyjących tu ludzi.

Ricardo oparł się o ścianę w pozie wyszukanie niedbałej i zauważył głośno:

— Co ten pokój nam powie?

Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi. Zresztą na pyta­nie to trudno było dać odpowiedź, gdyż pokój naprawdę nie mógł mu dać żadnych informacji. Powiódł okiem po urządze­niu w stylu Ludwika XVI., po białych ścianach, wykładanych drzewem, po błyszczącej podłodze, po różowych firankach. Nawet delikatny plafon na suficie nie uszedł jego uwagi. Nadzwyczajnym było chyba wywrócone krzesło i zmięte podusz­ki na kanapie. Zrobiło mu się dziwnie przykro, tym bardziej, gdyż przypatrywał się węszącej pracy Hanauda Ten ostat­ni w tej chwili był zajęty dokładnym badaniem kanapy i zmię­tych poduszek. Wyjął właśnie swój centymetr i mierzył od­ległość między poduszkami na jednym końcu i poduszką na drugim końcu kanapki. Oglądał stół, mierzył odległość między krzesłami. Przystąpił do kominka i przeszukał popiół. Ale Ri­cardo zauważył dziwną rzecz. Podczas poszukiwań oczy Pa­na ud ciągle wracały do kanapki i zawsze z wyrazem zdziwie­nia, jak gdyby czytał tam coś zupełnie wyraźnego, coś czego jednak nie rozumiał. W końcu wrócił do kanapki, odciągnął ją jeszcze bardziej od ściany i nagle z okrzykiem pochylił się i ukląkł. Gdy wstał trzymał kilka strzępków papieru w ręce. Zbliżył się do biurka i otworzył teczkę. Wewnątrz znalazł kil­ka arkuszy listowego papieru. Jeden z nich był przedarty. Po­równał kawałeczki, które trzymał w ręce z rozdartym arku­szem i zdawało się, że był zadowolony. Z teczki na listy, któ­ra znajdowała się na biurku wziął bilet wizytowy.

— Prędko, postarajcie mi się o gumę lub klej – głos jego brzmiał prawie rozkazująco, nie było w nim już ani cie­nia dawnej uprzejmości.

Przeniósł kartkę i strzępki na okrągły stolik usiadł i z nadzwyczajną cierpliwością skleił kawałeczki na kartce, podobnie jak dzieci sklejają rebusy obrazkowe. Ponad jego ramionami reszta towarzystwa mogła widzieć poszczególne słowa, napisane ołówkiem, a układające się w zdanie na karteczce.

Manaud ruchem gwałtownym zwrócił się w stronę Wethermilla.

— Pan pewnie ma przy sobie list, pisany przez pannę Wethermiil wyjął portfel z kieszeni i wydobył z niego list. Chwilkę namyślał się, przerzucając kartki. Cztery strony były zapisane. Potem złożył go tak, że tylko wewnętrzne kartki były widoczne i podał detektywowi. Hanaud porównał je z pi­smem na karteczce.

– Patrzcie — powiedział i trzej mężczyźni pochylili się nad nim. Na kartce, sklejone kawałeczki ułożyły się w zdanie:

— Je ne sais pas.

— Znaczy to: — Nie wiem — powiedział Ricardo. — O to jest bardzo ważne!

Obok kartki leżał list Celji.

Komisarz policji Besnard zajrzał przez ramię detektywa. — Widzę wielkie podobieństwo — powiedział ostrożnie.

Ricardo wyczekiwał tajemniczych odkryć. To określenie podobieństwa nie wystarczyło mu. Napięcie sytuacji wymagało czegoś konkretniejszego, niż podobieństwa.

— Pismo jest to samo, i tu i tam — powiedział stanowczo. Tylko że w zdaniu pisanym na kartce pismo jest starannie zmienione.

— Tak, tak — zauważył komisarz, faktycznie są wielkie różnice.

Ricardo tryumfował.

— Rzeczywiście są różnice — powiedział Hanaud. — Spójrzcie panowie, jakie długie i drżące są niektóre linie. spójrzcie jak nagle to „s“ się wyrywa, jak gdyby jakieś wzru­szenie wstrząsało ręką. A jednak tutaj — Hanaud uśmiechnął się, pobłażliwie, dotykając listu — tutaj uczucie powinno było raczej wchodzić w grę. Spojrzał na Wethermilla i powiedział spokojnie. — Pan jeszcze nie powiedział swego zdania, a je­dnak pańskie zdanie będzie w tej sprawie najbardziej warto­ściowe. Czy te dwie kartki papieru są napisane tą samą ręką?

— Nie wiem — odpowiedział Wethermiil.

— I ja także! — zawołał Hanaud ze zniecierpliwieniem — Je ne sais pas, nie wiem — to może być jej pismo, podrobione, lub też jej pismo umyślnie zmienione. Może być też, że pisała w pośpiechu w rękawiczkach. .

— Mogło być także pisane dawniej i zatarte — powiedział Ricardo, zachęcony do dalszych uwag swym pierwszym po­wodzeniem.

— To właśnie jest jedyna możliwość, która jest wyklu­czona. Rozejrzyj się pan po pokoju. Czy widział pan kiedy pokój czyściej utrzymany? Proszę znaleźć odrobinkę kurzu w jakimkolwiek kąciku. Czysto jest, ja na talerzu. Co rana, z wyjątkiem dzisiejszego dnia, pokój ten był zamiatany i frote­rowany. Kartka ta została napisana i podarta wczoraj. — Włożył kartkę do koperty i schował do kieszeni. Potem wstał, i zbliżył się do kanapki. Stanął przy niej poważnie zamyślony, Po kilku chwilach milczenia, a denerwującego wyczekiwania dla otaczających, nagle powoli pochylił się i z niezwykłą ostro­żnością wsunął rękę pod poduszkę u głowy kanapy i podniósł ją delikatnie, starając się nie naruszyć wyciśniętych na niej fałdów. Potem zbliżył się do okna, trzymając ją w rękach. Po­duszka by\a kryta jedwabiem. W świetle słonecznym wszy­scy ujrzeli na niej małą brązową plamkę. Hanaud wyjął szkło powiększające z kieszeni i pochylił się nad poduszką. Lecz w tej chwili mimo ostrożności, ruszył poduszką, tak, że powierzchnia jedwabiu wygładziła się i fałdy znikły.

— O! — zawołał przerażony komisarz — cóż pan uczynił?

Hanaud zarumienił się. On, nawet on — zrobił coś nie­zgrabnego.

Pan Ricardo ii tu się wmieszał.

— Rzeczywiście! Cóżeś pan uczynił? — Hanaud ze zdzi­wieniem spojrzał na niego.

— Więc cóż takiego uczyniłem? — zapytał spokojnie. — Proszę mi powiedzieć.

— Zatarł pan ważne ślady — odpowiedział Ricardo do­bitnie.

Na twarzy Hanaud‘a widać było przygnębienie.

— Ach cofnij to pan, panie Ricardo, błagam pana — pro­sił. Ja miałbym zniszczyć ważne ślady? Jakie to ślady? i cóż zniszczyłem? I jakie tajemnice zostałyby wyjaśnione, gdybym ich nie był zniszczył?

— Tym razem Ricardo zaczerwienił się po uszy.

Hanaud zwrócił się z uśmiechem do Besnarda.

— Widzieliśmy przecież już wszyscy wgłębienie w tej po­duszce, cóż za znaczenie może ono mieć też teraz dla nas?

Włożył lupę do kieszeni, zaniósł poduszkę z powrotni na kanapkę i wziął drugą, która leżała u nóg i znów oglądał ją dokładnie przy oknie. Ta także była zmięta, miejscami jedwab był wytarty, a nawet przedziurawiony.

Zdziwienie na twarzy Hanaud‘a wzrastało. Stał z podusz­ką w rękach, lecz nie patrzył na nią. Patrzył przez drzwi otwarte na widniejące wyraźnie ślady nóg kobiety, która bie­gnąc opuściła ten pokój i wskoczyła do auta. Pokręcił głową i odniósł poduszkę na miejsce. Teraz stal wyprostowany, spo­glądając po pokoju, jak gdyby chciał wydrzeć tajemnicę z jego murów i nagle zawołał ze wzburzeniem:

— Jest coś w tej sprawie, czego nie mogę pojąć.

Ktoś westchnął tuż za Ricardem. Obrócił się, ii ujrzał Wethermilla. Stał z oczami wlepionymi w Hanaud‘a z gorączko­wymi wypiekami, które ukazały się na jego trupio bladej twarzy.

— Cóż pan ma na myśli? — spytał.

Lecz Hanaud odpowiedział szorstko.

— Nie leży w moim zawodzie, wygłaszać przypuszczenia. Wolno mii tylko stwierdzić niezbicie fakty.

Jedno tylko wszyscy zrozumieli: rozpoczął śledztwo pe­wny, że ma do czynienia ze zwykłem morderstwem, łatwym do wyjaśnienia, lecz w tym pokoju wyczytał coś, co go zmie­szało, co podniosło ciemną tę zbrodnię na wyższy poziom, nie zwykły nawet dla Hanaud‘a.

I cóż to mogło być? pytał się Ricardo sam siebie. Raz jeszcze rozejrzał się po pokoju. Nie znalazł odpowiedzi, lecz uwaga jego została przykuta pewną ozdobą na ścianie. Ozdobą tą—o ile rzecz ta zasługiwała na tę nazwę—był mały bębenek z pękiem kolorowych wstążek, zawieszony na ścianie między kanapą i kominkiem, na wysokości człowieka. Oczywiście mo­gła to być tylko wpadająca w oko trywialna dekoracja, która by odpowiadała mało wybrednemu gustowi pani Dauvrey. Lecz panu Ricardo nasunęło się znowu wspomnienie sali w Leamington i przypomniał sobie akcesoria owego spirytystycznego seansu. Więc Hanaud przecież nie zauważył wszystkiego.

— Widzieliśmy już wszystko tutaj — powiedział dete­ktyw — obejrzymy pokój p. Celji, potem przesłuchamy słu­żącą.

Czwórka, eskortowana przez Perrichefa przeszła przez hall weszła na schody. Pokój Celji był na południowo – wscho­dnim rogu wilk. Był to wielki, jasny pokój, którego jedno oko wychodziło na ulicę, a dwa inne, pomiędzy którymi stała toa­letka, na ogród. Wewnętrzne drzwi prowadziły do łazienki, koło wanny leżały na ziemi porozrzucane ręczniki. W pokoju sypial­nym ciemna jedwabna suknia i halka leżały na łóżku, .niedbale rzucone. Duży filcowy, popielaty kapelusz leżał na komodzie, stojącej we framudze okna. Na krześle stos wytwornej bielizny i para jedwabnych popielatych pończoch.

Wszystko nosiło cechę pośpiechu i płynącego stąd nieładu.

— Gzy w tym pokoju widział pan światło o wpół do dzie­siątej? — spytał Hanaud Perricheta.

— Tak jest — odpowiedział Perrichet.

— Możemy zatem przypuszczać, że panna Celja prze­bierała się wtedy.

— Besnard rozglądał się, otwierając tu szufladę, tam szafę.

— Panna Celja—powiedział z uśmiechem—lubiła widocz­nie swoją wykwintną garderobę, sądząc z porządku w jej sza­fach. Ten nieład w pokoju wskazywałby, że Celja musiała się wczoraj wieczorem w wielkim pośpiechu przebierać ,

Cały ten pokój mówił o wdzięku i zmyśle estetycznym je­go mieszkanki. Wethermill stał na progu i z cierpieniem, wyrytym na twarzy, przypatrywał się, jak policja gospodarowała w tern sanktuarium.

Tego rodzaju uczucia nie odwracały uwagi Hanaud‘a. Prze szedł do gotowalni i otworzył kilka skórzanych pudełek, które zawierały biżuterię Celji. Niektóre z nich były puste. Jedno z pustych pudełek Hanaud tak długo trzymał w ręku, że aż Besnard ze zniecierpliwieniem powiedział:

— Widzisz pan przecież, że jest puste.

Wethertrtil! nagle zrobił parę kroków w głąb pokoju.

— Tak, widzę — odpowiedział oschle Hanaud.

Był to futerał na kolczyki, które Ricardo widział pjierwsze- go wieczora w uszach Celji.

— Czy pan pozwoli? — spytał Wetheririill i wziął pude­łeczko do ręki.—Tak—powiedział—kolczyki panny Celji. Na­stępnie zwrócił pudełko Hanaudowi.

Po raz pierwszy wmieszał się do śledztwa. Ricardo zro­zumiał natychmiast związek. Kolczyki te pewnie były podarun­kiem! Wethermilla.

Hanaud odniósł pudełko na miejsce.

— Nic mamy tu już więcej nic do roboty — powiedział — Spodziewam się, że nikt nie wchodził do tego pokoju — i zwró­cił się do wyjścia, otwierając drzwi

— Nikt, oprócz Heleny Vauquier — odpowiedział komisarz.

Ricardo był oburzony tą — tak widoczną — niedbałością. Nawet Wethermill się zdziwił. Hanaud jedynie zam­knął drzwi i wrócił do pokoju.

„O — służąca” — powiedział — „więc przyszła już do siebie?”

„Czuje się jeszcze bardzo osłabioną” — odpowiedział komi­sarz — lecz wydawało mi się ważne, dowiedzieć się na­tychmiast, co Celja Harland nosiła, opuszczając dom. Roz­trząsałem sprawę z panem Fleuriot i ten pozwolił mi wprowadzić tu Helenę Vaupuier, która w ten sposób mogła nas o tein poinformować. Wprowadziłem ją sam, chwilę przed waszym nadejściem, by przejrzała garderobę dziewczyny i powiedziała czego brak.”

„Czy została sama w pokoju?“

„Ani chwili11 — odpowiedział Besnard obrażony. „Rzeczy­wiście panie, mamy dość doświadczenia aby wiedzieć, jak sprawy tego rodzaju należy prowadzić. Byłem sam z nią przez cały czas w pokoju, nie spuszczając z niej oka.“

„Było to właśnie zanim przyszedłem?” zapytał Hanaud.

Powoli przeszedł do okna, wychodzącego na ulicę i wychylił się przez nie, patrząc na drogę, którą przyszli, całkiem tak, jak komisarz na ich powitanie. Potem zwrócił się znowu do pokoju.

— Którą szufladę lub szafę Helena Vauquier oglądała ostatnio?”

„Tę oto” — Besnard nachylił się i otworzył dolną szufladę komody, która stała we framudze okna. Jakaś jasna sukienka leżała na wierzchu.

„Kazałem jej się spieszyć, skoro zobaczyłem, panów, pod­niosła sukienkę i powiedziała, że tu niczego nie brakuje. Od­prowadziłem więc ją z powrotem do jej pokoju i oddałem pie­lęgniarce.

Hanaud wyjął tę sukienkę z szuflady, oglądnął ją do­kładnie przy oknie, obracając na wszystkie strony, a brzegowi przypatrywał się z uwagą, zbliżywszy blisko do oczu. Potem pośpiesznie włożył ją na powrót do szuflady,

— A teraz proszę mi pokazać szufladę, od której zaczęła j Helena Vauquier swoje przeszukiwani o.

Tym razem wyjął halkę i także z wielką uwagą przyglądał się jej przy oknie. Gdy skończył podał ją Ricandowi, by ją odłożył. Przez chwilę stał zajęty swymi myślami. Ricardo także obejrzał halkę, lecz nie zauważył nic niezwykłego. Była to ładna halka, ubrana koronkami i falbankami, lecz nie było powodu zastanawiać się nad nią. Podniósł oczy w zdziwieniu i zauważył, że Hanaud obserwuje go z rozbawionym uśmiechem.

— Ody pan Ricardo skończy swoje oględziny — powie- | dział — zobaczymy, co Helena Vauquier ma nam do powie­dzenia..

Wyszedł ostatni, drzwi zamknął na klucz i schował klucze do kieszeni.

— Pokój Heleny Vauquier jest zdaje się o piętro wy­żej?” zauważył * zwrócił się ku schodom.

W tej chwili jakiś człowiek który widocznie czekał na ich wyjście, zbliżył się, trzymając w ręku kawałek ciemnego mocnego sznura.

— Ah! Duretite, — zawołał Besnard, — panie Hanaud, po­słałem dziś rano Durette‘a po sklepach w Aix ze sznurem1, który znaleziono na szyi pani Dauvrey.

— No i cóż? — zapytał’ Hanaud szybko — dowiedział się pan czegoś?

— Tak panie — odpowiedział Durette — w składzie p. Corval, młoda osoba w ciemno popielatej sukni i filcowym kapeluszu, kupowała sznur tego rodzaju wczoraj wieczór po dziewiątej, właśnie gdy zamykano sklep. Pokazałem p. Coryal fotografię Celji Harland, którą p. komisarz mi dał, ku­piec poznał w niej osobę, która ten sznur kupowała.

Cisza zaległa po słowach Durett‘a. Całe towarzystwo było zaskoczone tą wiadomością. Nikt nie spojrzał w kie­runku Wethermilla, nawet Hanaud odwróć! oczy.

— Tak, to jest bardzo ważne — powiedział zmienionym głosem, odwrócił się i razem z innymi wszedł na schody, pro­wadzące do pokoju Heleny VauQuier.