VIII. Wróg dobrej sławy

Było to w niedzielę po sumie. Stałem wtenczas na rynku małego miasteczka— pod piękną figurą św. Jana Nepomucena i patrzałem —- na co zapytacie?—na drzwi pięciu karczem, które z szyderstwem nie­jako na poważny posąg świętego spozierały. Groźne to były drzwi; tłumy rozmaitych ludzi, starców, kobiet, młodzieńców, dzieci nawet wciągały „w siebie by je po chwi­li, dziwnie zmienionych, do ludzi niepodo­bnych, z paszczęki swej wyrzucić!…

Patrzałem… Naraz hałas jakiś powstał, drzwi brzękły i oczom moim wstrętny przedstawił się obraz. Jakiś mężczyzna, po minie i ubraniu widać, że naszej wiary, zlatuje ze schodów, kapelusz z głowy mu spada, on po niego się nachyla i — jak długi kładzie się na błotne kamienie…. Wnet jednak się porywa, nogi prostuje, ale nogi, dzisiaj jakoś niegodziwe, posłu­szeństwo mu wypowiadają; zdaje się, że w słomę się zamieniły, tak się plączą, w tę i ową stronę uciekają i kadłuba utrzy­mać nie mogą. Ale idzie on dalej, choć Bogiem, a prawdą — nie chodzenie to już, jedno ciągłe chwianie się z jednej strony ulicy na drugą. Kapelusz na kark sobie wsadził, rękoma na wszystkie strony wy­wijał, a oczy jego żarzyły się, jak węgle. Przy tym przyśpiewywał sobie, co chwila zaklął lub zakrzyknął, ale tak niezrozu­miale, że słychać tylko nieludzkie bełko­tanie. Czasami przystanął, odwrócił się, o ile w ogóle w jednym miejscu mógł ustać, zagroził dzieciom, które wśród śmiechu i szyderstw za nim leciały i chwiejnym krokiem w dalszą, puszczał się drogę. Co się z tym człowiekiem stało, czy rozum go odbiegł, czy go paraliż raził?!..

— Ale oto w drugich drzwiach drugi obrazek się okazuje. Z miną czupurną i zawadiaką wychodzi niedorostek. Twarz jego rozpalona, pięści zaciśnione. Jeszcze z daleka grozi tym, z którymi widocznie w karczmie się pokłócił, potrąca przechodniów i zaczepia ich, a tędy i owędy pluśnie klątwą lub nieprzyzwoitym żartem. Obok niego postępuje, choć już trochę niepewnie, dziewczyna młoda. Rumieniec wstydu pa­nieńskiego coś spłoszyć musiało, bo sama idzie z bezwstydnym młodzieńcem, trąca go jeszcze, śpiewa jakąś nieskromną piosnkę i zuchwale na wszystkie strony się roz­gląda!… Za tą parą goni starsza kobieci­na, prawdopodobnie matka dziewczyny. Krzyczy, woła, w końcu wyzywa na mło­dych, ale oni swoją drogą idą, na nią nie zważają. Znudziło się jej wreszcie to wo­łanie, więc przystanęła. Co za widok ohyd­ny! Twarz kobiety, która powagą i słodyczą tchnąć powinna, dziwnym śmiechem jest wykrzywiona, oczy na wierzch wysadzone a nogi tak dygocą,, że gdyby tylko muzy ka zagrała, gotowa puścić się w tany i po­trząsnąć starymi kośćmi….

Cóż się z tymi ludźmi stało? Niedawno w kościele przed majestatem Bożym się korzyli, rozsądnie, jak każdy człowiek się zachowali, a teraz ani mówić nie mogą, ani chodzić, jednym słowem, zachowują się tak, jakby ludźmi nie byli? Czy im się rozum pomieszał, czy szaleju się napili? Niestety, napili się trucizny, która tak strasznie ich zmieniła i na wstyd, i pośmiewisko całego wystawiła miasteczka, — ale nią jest nie szalej, nie apteczna trucizna lecz — g o r z a ł k a…

Obok zdrowia najlepszym klejnotem dla człowieka jest dobra sława. Każdy z nas o honor swój dbać powinien, starać się o to, by ludzie w poszanowaniu nas mieli. Honor plami się złym uczynkiem np. niesłownością, kradzieżą, oszustwem. Człowieka złego, występnego żadną mia­rą poważać nie można. Żyje się nieraz __ z nim dla miłości Chrystusa, ale zaufania się do niego niema, ani owego szacunku, który każdy poczciwy człowiek w nas wzbudza. Nie masz tymczasem czynu, który ­by więcej klejnot dobrej sławy błotem obrzucał, człowieka poniżał i upadlał, jak— opilstwo.

Że pijaństwo człowieka poniża, dowo­dzić tego nie potrzeba. Wystarczy spoj­rzeć na obraz odurzonego pijaka, obrazki takie, jak powyżej opisano. Wszakżeż już to samo, że człowiek więcej pije, ani­żeli znieść może, albo płynów takich uży­wa, które zdrowiu jego wręcz szkodzę,, sta­wia pijaka niżej zwierząt. Zachowaj Bo­że, żebym ludzi miał do zwierząt przyrów­nywać, jednakże rzeczą pewną jest, że zwierzę nad miarę nigdy nie pije. Jeżeli więc człowiek jakich bądź trunków naduży­wa to tern samem mniej rozumu okazuje od zwierząt, czyli w niesłychany sposób siebie poniża.

To upodlanie się pijaka tym jaskrawiej występuje, jeżeli się zważy, że człowiek ma duszę, stworzoną na obraz i podobień­stwo Boże, że rozumem swoim i wolną wolą staje się królem i panem stworzenia. Kto zatem w tak ohydny sposób władzy rozumu i woli się pozbywa, ten duszę swą poniewiera, zrzeka się godności swojej lu­dzkiej czyli się po prostu upadla. —Ludzie chorzy na umyśle wzbudzają, litość, ale pijanice, którzy dobrowolnie rozum swój wódką odurzają, wzbudzają tylko wstręt i pogardę. Nawet dzieci małe, które zwy­kle z szacunkiem na każdego starszego spoglądają, z człowieka pijanego żartują, za nic go mają, bo rzeczywiście w stanie opiłym niczym., przynajmniej człowiekiem nie jest.

Oto, jakiego wroga okrutnego ludzkość posiada w gorzałce. Wróg ten ograbia ludzi nie tylko ze zdrowia, majątku, szczę­ścia rodzinnego, ale nawet i z ostatniego skarbu, który im pozostał: — z czci i do­brej sławy. Nienasycony to wróg, ale wi­na jedyna po stronie jego ofiar. Długożli jeszcze będą mu ludzie siebie i dom swój na pastwę rzucali?