VII. Wróg dobrobytu

Łamią sobie często ludzie głowy nad tern, co jest przyczyną, że tyle biedy i nę­dzy istnieje na świecie. Nie masz miasta, wsi, kącika prawie, w których by nędza i nieodstępni jej towarzysze: głód i roz­pacz strasznych swych namiotów nie ro­biły. Bez wątpienia, często bez winy lu­dzi nieproszony gość w chatach naszych się rozsiada. Nieraz robotnik, mimo naj­lepszych chęci, zajęcia nie znajduje, cza­sami choroba ciężka wytrąca mu z rąk narzędzie, którym chleb twardy zarabiał. Zdarza się, że chlebodawca krzywdzi pra­cowników, wynagradzając ich licho. Czasem nieurodzaje, klęski, dopuszczenie Boże, albo znowu nieoględność, nieroztropność wydzierają, bogaczom nawet całe ich mie­nie. Ale chociaż i inne jeszcze mogą być i są przyczyny zubożenia, jednak nade- wszystko pijaństwo nas obdziera z ma­jątku, o ubóstwo i ostatnią nędzę przy­prawia zarówno mieszczan, jak i wie­śniaków.

Rzeczą jest pewną, że społeczeństwa całe, narody stokroć gorszy dobrowolnie podatek płacą pijaństwu, gorzałce i na ten nie narzekają. Gdzież tu jest rozum i miłość własna? Otóż tysiące przykładów i dowodów żyjących nie przypomina nam tej smutnej prawdy, że rodzina, społe­czeństwo, które pijaństwu się oddaje, nie tylko dobrobytu nigdy nie zazna, ale ry­chło w biedę wielką popada?

Pijaństwo pozbawia najprzód ludzi do­brobytu. Nie trudno tego dowieść. Ileż to bowiem groszy i rubli idzie na marne — na trunki gorące! Chociażby kto ze zwy­czaju dziennie choć tylko 5 kop. przepił, to w roku całym przepije około 36 1/2 rubli, pieniądz, na który niejeden miesiąc cały krwawo pracować musi. A przecież nisko liczyłem, bo rzadko kiedy 5 kop. na dzień starczy. Nadejdzie targ, jarmark, już pieniędzy wtenczas nie starczy; a na wesele, chrzciny, poczęstunek pogrzebowy, na ubicie interesu, zawarcie przyjaźni, są­siedzkich stosunków i inne hulatyki, dla których bystry rozum pijaka coraz to no­we nazwy i tytuły wynajdzie, ruble wy­ciągać trzeba. Najgorzej zaś, jeżeli ktoś w życiu pijackim zasmakował i regularnie odwiedza karczmy. Pieniądze człowieka takiego palą, nie może ich ni w kieszeni, ni w ręku utrzymać, musi je wydać na napitek. Wyrzuca po prostu grosze na ulicę.

Ludzie, którzy pieniądze, chociażby im na nich nie zbywało, na pijaństwo tracą, grzeszą ciężko przeciwko Bogu, samym sobie i społeczeństwu. Kogo Pan Bóg majątkiem obdarzył, ten powinien też pamiętać, że od Niego majątek posiada, że on wła­ściwie nie jego jest własnością. Człowiek jest tylko szafarzem bogactw swoich, ma ich więc używać wedle woli Bożej, a nie wolno mu ich trwonić i marnować i to jeszcze w tak hańbiący i grzeszny sposób. To jest grzech przeciwko Bogu.

Ale człowiek, wyrzucający grosz na pijaństwo, grzeszy przeciwko sobie i społe­czeństwu. Może niejednemu twierdzenie to dziwnym się wydaje, a jednak najzu­pełniej z prawdą się zgadza. Człowiek bowiem taki pozbawia się dobrych uczyn­ków: zamiast pieniądz zbywający obrócić na cele pobożne, wesprzeć ubogiego, dać na kościół, zanosi go do karczmy. Krzyw­dzi więc bardzo swoją duszę i bliźniego. Nadto staje się nie raz, gdy zachoruje, albo starość możność zarobku go pozbawi, staje się ciężarem dla rodziny, gminy lub miasta. Póki zarobek miał, roztrwonił go przy pijatykach, nie uciułał ani grosza na czarną godzinę, za to teraz oddany na ła­skę i niełaskę ludzką. Postępowanie ta­kie jest wręcz niesumienne. Każdy bo­wiem nie z dnia na dzień żyć, ale wzrok w przyszłość często zapuszczać powinien, uzbierać sobie, jeżeli tylko może jakiś kapitalik, z którego by na przypadek choro­by lub niedołęstwa mógł czerpać.

Wreszcie ile to społeczeństwo całe traci na onych w kieliszku utopionych pienią­dzach. Miliony rubli idą rocznie na marne w stronach naszych na trunki; miliony, które choćby np. diecezji naszej, kościo­łowi i społeczeństwu tak bardzo są po­trzebne. Są ubodzy studenci, którzy pra­gną wiedzy, a uczyć się dla braku fundu­szów nie mogą dalej; są kościoły biedne, nie mające nawet aparatów najpotrzebniej­szych; istnieją zakłady dla chorych, ubo­gich, dla sierot, głuchoniemych, dla ludzi bez zajęcia. Wszystko to potrzebuje wspar­cia i czeka choćby na jeden grosz,—a tu miliony rubli ludzie wyrzucają, paszą nie nędzę ludzką, ale szynkarzów! Nie jestże to grzechem wobec społeczeństwa biednego?

Pijaństwo atoli nie tylko pozbawia lu­dzi dobrobytu, ale jeszcze zwolenników swoich wtrąca w straszną nędzę. Przy żadnym może nałogu grzesznym tak się wyrok Pana Boga nie sprawdza, jak przy pijaństwie: „kto się kocha w używaniu w niedostatku będzie.”

Ślepy chyba nie spostrzeże, że wszę­dzie tam, gdzie nałogowi temu hołdują, z każdej rodziny, wioski, z każdego mia­steczka okropne widma nędzy i głodu gło­wy swe wychylają. Przejdźmy się, pro­szę, po jakiej bądź mieścinie lub mieście. Rzemieślnicy, robotnicy trzeźwi mieszkają pięknie, schludnie, że aż oczy do ich po­mieszkania się śmieją. Widać nawet pe­wien dobrobyt, snąć używają tak roztro­pnie zarobku, że im nie tylko na opędzenie potrzeb domowych starczy, ale że coś je­szcze dla przyjemności swojej uczynić mo­gą. Jak strasznie obok tych mieszkań wyglądają nie raz już nie mieszkania, ale szopy prawdziwe lub budy ludzi, używa­jących zarobku na napitek. Nieporządek, zaniedbanie, brud, oto ogólny widok, jaki chata pijaka przedstawia! Okna, jak u ja­kiego żydowiny, płatami zatkane,—sprzęty, na które pijak nieraz całym ciężarem upa­dał, połamane. W szafie lub skrzynce po­rządnego ubrania niema, bo dobre w bra­ku pieniędzy, poszły w zastaw do żyda- Talerze i naczynia są powyszczerbiane, snąć musiał często właściciel chaty wojnę domową, niemi prowadzić. Ale co najgor­sza, nędza i bieda, i na obliczu dziatek i żony straszne swoje piętno wycisnęły. Żona za męża krwawo pracować musiała, bo mąż cały prawie zarobek, który za ro­botę od chlebodawcy odebrał, na hulatykę obrócił lub spłacenie długów pijackich. Kilka groszy ledwo rzucił żonie, a te star­czyć miały na cały tydzień dla całej ro­dziny. Wzięła się więc biedaczka, która patrzeć nie mogła na wybladłe, wynę­dzniałe twarzyczki dzieci, do najcięższej pracy. Szczęśliwa była, że ją znalazła. Aż tu chorobą wycieńczone jej siły po­waliły ją na łoże, nędznego dotychczaso­wego zarobku zabrakło i — głód zapano­wał w chacie, a nad chatą czychała śmierć na swoje ofiary!…

Nie wszędzie może tak okropnie wy­gląda, ale to jest rzeczą pewną, że wszę­dzie kieliszek do niedostatku i biedy do­prowadza. Inaczej też być nie może. Je­żeli rzemieślnik się upija, zaniedbać ko­niecznie musi swoją pracę. Po każdym pijaństwie czuje się niezdolnym do pracy, do warsztatu nawet nie zajrzy, a tymcza­sem czeladź pracuje, jak się jej podoba. Wyroby takiego rzemieślnika stają, się co­raz lichsze. Odbiorców towarem złym lub pracą niesumienną odstręcza, opuszcza go czeladź, wyczekująca godzinami jakiego zajęcia, zapasów niema za co kupić, w końcu pozostaje mu tylko kieliszek i—bieda!… Dla czegóż się dziwić, że w niejednym mieście w rynku już niema czterech ka­tolików, że w Boże Ciało niema już gdzie oprzeć ołtarzy?

Nie mniej smutnie wygląda po wsiach. Nieraz aż serce żal ściska patrzeć na to, jak w niejednej wsi prawie połowa gospo­darstw nie wiedzieć w czyje ręce się do­stała, jak gospodarz jeden po drugim idą na komorne albo na Chleb żebraczy. Zna­łem włościanina, szanowanego przez całą gminę. Włość jego liczyła 80 morgów pięknej, pysznej ziemi. Obora i stajnia i słynęły na całą okolicę. Bywało, że na wielkie uroczystości czwórką zajeżdżał. Z całego tego majątku pozostały mu po latach trzydziestu: — wytarta siermięga, kij żebraczy i — wstyd!… Nieszczęśliwy ten człowiek zaczął pić, nie pilnował go­spodarstwa; przyszedł jeden nieurodzaj, drugi i trzeci, w biedzie zaciągnął poży­czkę wysoką, której opłacać nie był w sta­nie, aż wreszcie obcym własną ojcowiznę oddać musiał. Kara to i wyrok Pana Bo­ga, że „kto się kocha w używaniu, w nie­dostatku będzie,“ a przykładów podobnych mamy tysiące, czyż nie prawda?

Źródło: O pijaństwie czyli jak nawrócić pijaka (rady dla wszystkich), Warszawa 1900