Łamią sobie często ludzie głowy nad tern, co jest przyczyną, że tyle biedy i nędzy istnieje na świecie. Nie masz miasta, wsi, kącika prawie, w których by nędza i nieodstępni jej towarzysze: głód i rozpacz strasznych swych namiotów nie robiły. Bez wątpienia, często bez winy ludzi nieproszony gość w chatach naszych się rozsiada. Nieraz robotnik, mimo najlepszych chęci, zajęcia nie znajduje, czasami choroba ciężka wytrąca mu z rąk narzędzie, którym chleb twardy zarabiał. Zdarza się, że chlebodawca krzywdzi pracowników, wynagradzając ich licho. Czasem nieurodzaje, klęski, dopuszczenie Boże, albo znowu nieoględność, nieroztropność wydzierają, bogaczom nawet całe ich mienie. Ale chociaż i inne jeszcze mogą być i są przyczyny zubożenia, jednak nade- wszystko pijaństwo nas obdziera z majątku, o ubóstwo i ostatnią nędzę przyprawia zarówno mieszczan, jak i wieśniaków.
Rzeczą jest pewną, że społeczeństwa całe, narody stokroć gorszy dobrowolnie podatek płacą pijaństwu, gorzałce i na ten nie narzekają. Gdzież tu jest rozum i miłość własna? Otóż tysiące przykładów i dowodów żyjących nie przypomina nam tej smutnej prawdy, że rodzina, społeczeństwo, które pijaństwu się oddaje, nie tylko dobrobytu nigdy nie zazna, ale rychło w biedę wielką popada?
Pijaństwo pozbawia najprzód ludzi dobrobytu. Nie trudno tego dowieść. Ileż to bowiem groszy i rubli idzie na marne — na trunki gorące! Chociażby kto ze zwyczaju dziennie choć tylko 5 kop. przepił, to w roku całym przepije około 36 1/2 rubli, pieniądz, na który niejeden miesiąc cały krwawo pracować musi. A przecież nisko liczyłem, bo rzadko kiedy 5 kop. na dzień starczy. Nadejdzie targ, jarmark, już pieniędzy wtenczas nie starczy; a na wesele, chrzciny, poczęstunek pogrzebowy, na ubicie interesu, zawarcie przyjaźni, sąsiedzkich stosunków i inne hulatyki, dla których bystry rozum pijaka coraz to nowe nazwy i tytuły wynajdzie, ruble wyciągać trzeba. Najgorzej zaś, jeżeli ktoś w życiu pijackim zasmakował i regularnie odwiedza karczmy. Pieniądze człowieka takiego palą, nie może ich ni w kieszeni, ni w ręku utrzymać, musi je wydać na napitek. Wyrzuca po prostu grosze na ulicę.
Ludzie, którzy pieniądze, chociażby im na nich nie zbywało, na pijaństwo tracą, grzeszą ciężko przeciwko Bogu, samym sobie i społeczeństwu. Kogo Pan Bóg majątkiem obdarzył, ten powinien też pamiętać, że od Niego majątek posiada, że on właściwie nie jego jest własnością. Człowiek jest tylko szafarzem bogactw swoich, ma ich więc używać wedle woli Bożej, a nie wolno mu ich trwonić i marnować i to jeszcze w tak hańbiący i grzeszny sposób. To jest grzech przeciwko Bogu.
Ale człowiek, wyrzucający grosz na pijaństwo, grzeszy przeciwko sobie i społeczeństwu. Może niejednemu twierdzenie to dziwnym się wydaje, a jednak najzupełniej z prawdą się zgadza. Człowiek bowiem taki pozbawia się dobrych uczynków: zamiast pieniądz zbywający obrócić na cele pobożne, wesprzeć ubogiego, dać na kościół, zanosi go do karczmy. Krzywdzi więc bardzo swoją duszę i bliźniego. Nadto staje się nie raz, gdy zachoruje, albo starość możność zarobku go pozbawi, staje się ciężarem dla rodziny, gminy lub miasta. Póki zarobek miał, roztrwonił go przy pijatykach, nie uciułał ani grosza na czarną godzinę, za to teraz oddany na łaskę i niełaskę ludzką. Postępowanie takie jest wręcz niesumienne. Każdy bowiem nie z dnia na dzień żyć, ale wzrok w przyszłość często zapuszczać powinien, uzbierać sobie, jeżeli tylko może jakiś kapitalik, z którego by na przypadek choroby lub niedołęstwa mógł czerpać.
Wreszcie ile to społeczeństwo całe traci na onych w kieliszku utopionych pieniądzach. Miliony rubli idą rocznie na marne w stronach naszych na trunki; miliony, które choćby np. diecezji naszej, kościołowi i społeczeństwu tak bardzo są potrzebne. Są ubodzy studenci, którzy pragną wiedzy, a uczyć się dla braku funduszów nie mogą dalej; są kościoły biedne, nie mające nawet aparatów najpotrzebniejszych; istnieją zakłady dla chorych, ubogich, dla sierot, głuchoniemych, dla ludzi bez zajęcia. Wszystko to potrzebuje wsparcia i czeka choćby na jeden grosz,—a tu miliony rubli ludzie wyrzucają, paszą nie nędzę ludzką, ale szynkarzów! Nie jestże to grzechem wobec społeczeństwa biednego?
Pijaństwo atoli nie tylko pozbawia ludzi dobrobytu, ale jeszcze zwolenników swoich wtrąca w straszną nędzę. Przy żadnym może nałogu grzesznym tak się wyrok Pana Boga nie sprawdza, jak przy pijaństwie: „kto się kocha w używaniu w niedostatku będzie.”
Ślepy chyba nie spostrzeże, że wszędzie tam, gdzie nałogowi temu hołdują, z każdej rodziny, wioski, z każdego miasteczka okropne widma nędzy i głodu głowy swe wychylają. Przejdźmy się, proszę, po jakiej bądź mieścinie lub mieście. Rzemieślnicy, robotnicy trzeźwi mieszkają pięknie, schludnie, że aż oczy do ich pomieszkania się śmieją. Widać nawet pewien dobrobyt, snąć używają tak roztropnie zarobku, że im nie tylko na opędzenie potrzeb domowych starczy, ale że coś jeszcze dla przyjemności swojej uczynić mogą. Jak strasznie obok tych mieszkań wyglądają nie raz już nie mieszkania, ale szopy prawdziwe lub budy ludzi, używających zarobku na napitek. Nieporządek, zaniedbanie, brud, oto ogólny widok, jaki chata pijaka przedstawia! Okna, jak u jakiego żydowiny, płatami zatkane,—sprzęty, na które pijak nieraz całym ciężarem upadał, połamane. W szafie lub skrzynce porządnego ubrania niema, bo dobre w braku pieniędzy, poszły w zastaw do żyda- Talerze i naczynia są powyszczerbiane, snąć musiał często właściciel chaty wojnę domową, niemi prowadzić. Ale co najgorsza, nędza i bieda, i na obliczu dziatek i żony straszne swoje piętno wycisnęły. Żona za męża krwawo pracować musiała, bo mąż cały prawie zarobek, który za robotę od chlebodawcy odebrał, na hulatykę obrócił lub spłacenie długów pijackich. Kilka groszy ledwo rzucił żonie, a te starczyć miały na cały tydzień dla całej rodziny. Wzięła się więc biedaczka, która patrzeć nie mogła na wybladłe, wynędzniałe twarzyczki dzieci, do najcięższej pracy. Szczęśliwa była, że ją znalazła. Aż tu chorobą wycieńczone jej siły powaliły ją na łoże, nędznego dotychczasowego zarobku zabrakło i — głód zapanował w chacie, a nad chatą czychała śmierć na swoje ofiary!…
Nie wszędzie może tak okropnie wygląda, ale to jest rzeczą pewną, że wszędzie kieliszek do niedostatku i biedy doprowadza. Inaczej też być nie może. Jeżeli rzemieślnik się upija, zaniedbać koniecznie musi swoją pracę. Po każdym pijaństwie czuje się niezdolnym do pracy, do warsztatu nawet nie zajrzy, a tymczasem czeladź pracuje, jak się jej podoba. Wyroby takiego rzemieślnika stają, się coraz lichsze. Odbiorców towarem złym lub pracą niesumienną odstręcza, opuszcza go czeladź, wyczekująca godzinami jakiego zajęcia, zapasów niema za co kupić, w końcu pozostaje mu tylko kieliszek i—bieda!… Dla czegóż się dziwić, że w niejednym mieście w rynku już niema czterech katolików, że w Boże Ciało niema już gdzie oprzeć ołtarzy?
Nie mniej smutnie wygląda po wsiach. Nieraz aż serce żal ściska patrzeć na to, jak w niejednej wsi prawie połowa gospodarstw nie wiedzieć w czyje ręce się dostała, jak gospodarz jeden po drugim idą na komorne albo na Chleb żebraczy. Znałem włościanina, szanowanego przez całą gminę. Włość jego liczyła 80 morgów pięknej, pysznej ziemi. Obora i stajnia i słynęły na całą okolicę. Bywało, że na wielkie uroczystości czwórką zajeżdżał. Z całego tego majątku pozostały mu po latach trzydziestu: — wytarta siermięga, kij żebraczy i — wstyd!… Nieszczęśliwy ten człowiek zaczął pić, nie pilnował gospodarstwa; przyszedł jeden nieurodzaj, drugi i trzeci, w biedzie zaciągnął pożyczkę wysoką, której opłacać nie był w stanie, aż wreszcie obcym własną ojcowiznę oddać musiał. Kara to i wyrok Pana Boga, że „kto się kocha w używaniu, w niedostatku będzie,“ a przykładów podobnych mamy tysiące, czyż nie prawda?
Źródło: O pijaństwie czyli jak nawrócić pijaka (rady dla wszystkich), Warszawa 1900