Śmierć, to ponura władczyni tej ziemi, zwołała wszystkie sługi swoje do swojej twierdzy. Rozsiadła się na tronie, zbudowanym z kamieni grobowych, na głowie jej spoczywała korona z łez i jęków ludzkich ukuta, a oparłszy rękę suchą na kosie, którą już zbyt często i rychło nić życia ludzkiego przecinała, tak się odezwała: „Chcę dzisiaj wynieść do godności książęcej w moim państwie tego z was, który najwięcej ofiar u stóp tronu mojego złoży. Przystępujcie do mnie.“
I zbliżyła się postać, w szkarłatny płaszcz odziana. Oblicze jej przestrach budziło. Oczy rzucały błyski złowrogie, ogień ział z jej ust, a w ręce błyszczał miecz okrutny. Była to wojna! „Któraż ze sług twoich,-chełpiła się,—może się ze mnę mierzyć!? Któraż tyle zdobyczy składa ci w ofierze, jak ja? Wzbudzam w sercach ludzi nienawiść, podburzam brata przeciwko bratu, wciskam w dłoń ich ostry miecz i gnam ich ku sobie na zgubę i nieszczęście!.. Palę wioski i miasta, niszczę wszystko i przelewam krew ludzką.!.. Oto moje zdobycze.” I wskazała na całe stosy trupów, które pozbierała z pola bitwy…
— „Cóż te ofiary znaczą wobec ofiar moich?” — zawołała bladymi ustami zaraza. W przeszło dwudziestu żyznych krajach panowałam. Nic z nich nie pozostało, wszystko zmiotłam swoim tchnieniem. Nie tylko, jak wojna, zabrałam wielu mężczyzn w sile wieku i pełnych nadziei, ale nie szczędziłam nawet starców, kobiet i dzieci. * Wszystkich przykryłam czarnym swoim płaszczem. Mnie się przeto nagroda należy!…”
Jeszcze nie skończyła mówić, gdy z pośród sług wysunęła się postać, zupełnie nie podobna do innych. Skroń jej wieńczył wieniec z róż i bluszczu, a twarz jej rumiana i uśmiechnięta. Wesoło i zuchwale zarazem stanęła wobec swojej władczyni, podniosła szklankę, po sam brzeg odurzającym napojem przepełnioną i rzekła: „Z drogi! Po cóż trudzicie panią naszą opowiadaniem swoim. Dość jej spojrzeć na zdobycze moje, ażeby mi od razu pierwszeństwo przyznała, dość jej znać nazwisko moje: pijaństwo!.. Wy w niektórych tylko okolicach panujecie. Moje państwo równa się państwu naszej władczyni: śmierci. Od południa do północy, od wschodu słońca do zachodu, wszędzie mam pałace swoje i niewolników. Wy gwałtem ofiary zabieracie, ja żadnego trudu nie znam. Sami do mnie jak błędni, i młodzi, i starzy, i bogaci, i ubodzy się garną. Nie od razu ich zabijam, ale za to—tern pewniej. Kto raz do mojego państwa się dostał, już na zawsze do mnie należy. Odbieram ludziom i majątek, i honor, i szczęście rodzinne, i zdrowie, a przede wszystkim do mnie dusze moich ofiar należą. Wy liczycie groby na tysiące, ja ich mam miliony. Cóż, czy jeszcze dalej o pierwszeństwo ubiegać się chcecie?…”
— „Ty księciem moim będziesz,—odezwała się śmierć.—Nikt tyle i tak strasznych ofiar nie posiada, co ty, pijaństwo! Chodź, niech cię uściskani, jako najlepszego sługę mojego i pomocnika. Mądrej głowie — dość na słowie: pijaństwo kopie pijakowi nędzę doczesną i niedolę wieczną— w piekle!..